Ave Maja

„Do dziś jednak jestem przekonana, że samą techniką nie można podbić świata. I dziś, i za sto pięćdziesiąt, dwieście lat trzeba będzie umieć, jak dawniej, poruszyć duszę, skłonić widzów do współprzeżywania, wywołać łzy, dreszcz, gęsią skórkę” – napisała Maja Plisiecka w swojej autobiografii „Ja, Maja Plisiecka”. Dziś mija trzecia rocznica śmierci artystki. A ja wspominałam ją już podczas niedzielnej gali w Łodzi „Od romantyzmu do współczesności”.

W Teatrze Bolszoj w Moskwie zaczęła tańczyć w 1943 roku. Była jedną z najwybitniejszych primabalerin tej sceny. Doskonałą Aurorą w „Śpiącej królewnie”, Kitri w „Don Kichocie”, Eginą w „Spartakusie” Arama Chaczaturiana, Julią w „Romeo i Julii” Sergiusza Prokofiewa, Carmen w „Carmen-suicie” w opracowaniu muzycznym jej męża Rodiona Szczedrina.

„Ave Maja” - gala zorganizowana w Teatrze Bolszoj w rocznicę 90. urodzin Mai Plisieckiej. Uliana Łopatkina i Andriej Jermakow w „La Rose Malade”. Zdj. Damir Jusupow.


„Ave Maja” – gala zorganizowana w Teatrze Bolszoj w rocznicę 90. urodzin Mai Plisieckiej. Uliana Łopatkina i Andriej Jermakow w „La Rose Malade”. Fot. Damir Jusupow.

Tańczyła też we współczesnych choreografiach. W „Popołudniu fauna” Wacława Niżyńskiego, „La rose malade” Rolanda Petit do muzyki Gustawa Malhera, „Incense” Ruth St. Denis, podczas gali zespołu Marthy Graham w Nowym Jorku, z udziałem Michaiła Barysznikowa i Rudolfa Nuriejewa. Także w choreografiach Maurice’a Béjarta – „Bolerze” Maurice’a Ravela i specjalnie dla niej stworzonych „Isadorze” oraz pas de deux „Leda”.

Umierający łabędź

Serca widzów zdobyła interpretacją Odetty/Odylii, bohaterki baletu „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego, oraz występując (a raczej „płynąc”) w „Umierającym łabędziu”, słynnej miniaturze choreograficznej Michaiła Fokina do muzyki Camilla Saint-Saënsa, którą zatańczyła na wielu scenach świata ponad 20 tysięcy razy.

Chociaż technicznie choreografia „Umierającego łabędzia” nie sprawia trudności nawet początkującym balerinom – składa się z kilku prostych pas i trwa zaledwie kilka minut – interpretacja tej roli nie jest już tak łatwa. Smutek łabędzia trzeba bowiem wytańczyć rękami, dłońmi, głową i zarysem szyi. Niezbędne są do tego przepiękna sylwetka, silne nogi i pewien rodzaj magnetyzmu, element, którego się nie da nauczyć. Pamiętam, że kiedy latem 2013 roku oglądałam w tej roli Melissę Hamilton (pierwszą solistkę the Royal Ballet) podczas gali „Carlos Acosta Classical Selection” w London Coliseum, przeżyłam lekkie rozczarowanie – właśnie interpretacją. I nie było to tylko moje wrażenie. Ktoś nawet napisał: „So we are drawn to her lines rather than to her heart: she is a swan, but she is not dying”. Valentyna Batrak, solistka baletu Teatru Wielkiego w Łodzi, w niedzielę była bliska doskonałości. Może bała się tę rolę przerysować, ale trochę więcej odwagi w wyrażeniu uczuć i znalezienie sposobu na „własnego łabędzia” uczyniłyby jej interpretację jeszcze bardziej przekonującą.

W programie wieczoru oprócz „Umierającego łabędzia”, który mimo tej drobnej uwagi w wykonaniu Valentyny Batrak sprawił mi ogromną przyjemność, znalazło się wiele innych, wybitnych choreografii. I już w tym miejscu zapowiadam, że gala zostanie powtórzona 23 maja.

W hołdzie Mariusowi

Cieszę się, że chociaż jeden teatr w Polsce uczcił 200. rocznicę urodzin Mariusa Petipy. W pierwszej części zostały głównie wystawione fragmenty baletów klasycznych, które Petipa stworzył, współtworzył lub wznawiał z retuszami w Rosji i ocalił w ten sposób od zapomnienia – „Esmeralda”, „Sylfida”, „Korsarz”, „Paquita”, „Jezioro łabędzie”, „Don Kichot” czy zaprezentowana w wersji George’a Balanchine’a „Arlekinada”. Historie wielu z nich są dość skomplikowane. Ale interesujące i warte poznania. Oto dwa przykłady: Esmeralda i Korsarz.

Matylda Krzesińska w balecie „Esmeralda”

Matylda Krzesińska w balecie „Esmeralda”

„Nie należy tańczyć dla tańca, nie można ograniczać się do przyciągania wzroku bez wzruszania serca” – mówił Jean-Georges Noverre, patron Międzynarodowego Dnia Tańca. Tylko czy można tych błędów uniknąć w przypadku wirtuozerskich popisów, takich jak pas de deux Diany i Akteona z baletu „Esmeralda” albo grand pas de deux z III aktu „Don Kichota”? W Łodzi się udało. I jest to zasługa całego zespołu (nie tylko solistów), który ma w sobie to coś nieuchwytnego, co sprawia, że widz traci poczucie czasu i przenosi się w świat teatralnej iluzji.

Osobne gratulacje należą się uczniom Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Feliksa Parnella oraz Wojciechowi Domagale za pomysł zorganizowania gali, ciekawe ułożenie programu i reżyserię całości.

Wszyscy wykonawcy mieli dobrze opanowaną technikę. W ich ruchach były ekspresja i napięcie, podobała mi się też praca rąk. Potrafili nawiązać kontakt z widzami i byli zdolni (zachowując autentyczność działań) nadać każdej postaci wymiar artystyczny. Aż szkoda, że większości baletów zatańczonych w niedzielę nie ma w stałym repertuarze teatru.

Alicja Bajorek podobała mi się już w roli Wybranej w „Święcie wiosny” Marthy Graham. Teraz – jako Kitri – całkowicie mnie urzekła. Zatańczyła w sposób bardzo dojrzały, z wielką klasą i szlachetnością, zachowując jednocześnie świeżość wykonania. Partnerował jej równie doskonały Yuki Itaya. Świetny duet stworzyli Sakurako Onodera i Tomu Kawai (w drugiej części wieczoru okazał się też uzdolnionym choreografem), tańcząc pas de deux z II aktu baletu „Płomień Paryża” w choreografii Wasilija Wajnonena.

Niezwykłą charyzmą wykazał się Nazar Botsiy. Zatańczył ukraiński taniec ludowy hopak z baletu „Taras Bulba” Rostisława Zacharowa oraz „Sinnerman” – fragment choreografii Alvina Aileya „Revelations”. W obu występach był genialny, a w drugiej choreografii w ciągu kilku sekund w perfekcyjny sposób zawładnął sceną. Należy zresztą chyba do tych tancerzy, którzy nawet w bezruchu skupiają na sobie uwagę i uczucia widzów. W „Revelations” towarzyszyli mu Wiktor Krakowiak-Chu i Joshua Legge – też świetni technicznie i interpretacyjnie.

Po obejrzeniu fragmentu „Ziemi obiecanej” już wiem, że do Łodzi ponownie się wybiorę 16 maja. Choreografia Graya Veredona, muzyka, kostiumy, energia wykonania sprawiły, że scenę „Tkalnia” zaliczam do najlepszych, jakie kiedykolwiek oglądałam. Nie widziałam jeszcze tego baletu w całości. Dlatego koniecznie muszę nadrobić tę zaległość.

Nie opisałam wszystkich choregrafii i ich wykonawców. Bo warto samemu przeżyć całą galę. Tak więc dobrze, że nie była jednorazowym wydarzeniem i już za trzy tygodnie zostanie powtórzona. Być może w nieco innej obsadzie.