Nowe flamenco Rocio Molina

„Flamenco to rytm, a my, tancerze, jesteśmy tylko instrumentami” – opowiada Rocio Molina w filmie dokumentalnym „Impulso” (polski tytuł „W rytmie flamenco”), który wczoraj obejrzałam w ramach 15. edycji Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.

Opowieść zaczyna się w Paryżu. Jest ponury, deszczowy dzień. Widzimy niską, krępą dziewczynę wbiegającą do budynku. Po chwili akcja toczy się w sali prób. W pomieszczeniu są też inni artyści dyskutujący o szczegółach muzyki. „Impulso” okazuje się tanecznym projektem, który polega na improwizacji. „Musimy stworzyć strukturę, jak w jazzie” – radzi jeden z członków zespołu. Za osiem miesięcy ma się odbyć premiera „Caída del Cielo” (Upadku z nieba) w Théâtre National de Chaillot.

„Impulso”, reż. Emilio Belmonte, Francja/Hiszpania 2017. Materiał prasowy 15. Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.

„Impulso”, reż. Emilio Belmonte, Francja/Hiszpania 2017. Materiał prasowy 15. Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.

Picasso tańca

O Rocio Molina mówi się, że zniszczyła prawdziwe flamenco. Idąc tym tropem, można też uznać, że swoją sztuką zbezcześciła tradycyjny kostium. Zamiast w kobiecej, falbaniastej sukience występuje w awangardowych, niekiedy ocierających się o kicz (nasuwających różne skojarzenia) kostiumach lub stylizowanych na strój torreadora. Prowokuje spojrzeniem, dotyka swojego ciała, tańczy umazana krwią. Tymczasem La Chana (pseudonim artystyczny Antoniny Santiago Amador), legendarna cygańska tancerka, okrzyknięta w latach 60. XX wieku królową flamenco, zwierza się w filmie: „Ta kobieta przebiła ściany mego serca”. A po chwili oglądamy wspólny, acz w kontekście „obrazoburczej” działalności Rocio Molina raczej konserwatywny występ obu artystek. „Wolę tradycyjne flamenco. Ale wiem, że taniec musi ewoluować” – mówi inny artysta. Choć jednocześnie zastrzega: „Twórca może mieć wyobraźnię, musi jednak przekonać do siebie publiczność. To ona czyni z niego króla lub królową”.

Rocio Molina urodziła się w Maladze w 1984 roku. Jej ojciec, gotując paellę (akcja przeniosła się już do słonecznej Andaluzji i tak samo jak w zaprezentowanym w ubiegłym roku filmie „La Chana” wiele rozmów toczy się w intymnej, hiszpańskiej atmosferze), opowiada, że edukacja taneczna córki rozpoczęła się w wiejskiej szkole. W notkach biograficznych można przeczytać, że na lekcje flamenco i baletu zaczęła uczęszczać w wieku trzech lat. Potem została przyjęta do Królewskiego Konserwatorium Tańca w Madrycie, a kiedy miała 17 lat, zadebiutowała w Sadler’s Wells w Londynie. Teraz jest już posiadaczką prestiżowych nagród, a na swojej stronie internetowej chwali się, że kilka lat temu, po występie w New York City Center, ukląkł przed nią Michaił Barysznikow. „Uważam, że jestem tancerką flamenco” – takie stwierdzenie artystki zamieścił brytyjski „The Guardian”. A także wypowiedź, że inspirują ją tradycja, tancerki i tancerze, tacy jak: Carmen Amaya, Mario Maya, El Farruco, oraz to, co się dzieje poza „normal flamenco box”.

Kontrolowana improwizacja

Flamenco rzadko jest improwizowane. Ale Rocio Molina lubi „stać nad przepaścią i rzucać się w nieznane”. Uważa, że impuls rodzi się w ciele, płynie do zmysłów, a uzewnętrznia się w tańcu, którego ostateczna forma powstaje w konfrontacji z widzem. Luke Jennings w recenzji „Caída del Cielo” napisał, że jej nienaganna technika jest podstawą prowokacyjnej pomysłowości. A flamenco, które zawsze charakteryzowała dumna kobiecość, staje się feministycznym cri de coeur. Myślę, że warto przeczytać, w jaki sposób odebrał spektakl recenzent, a potem w miarę możliwości spróbować obejrzeć jeden z najbliższych występów artystki i skonfrontować ten opis z własnymi odczuciami. W najbliższych miesiącach Rocio Molina będzie występować we Francji i w Hiszpanii. Załączam kalendarium. A „Impulso” będzie jeszcze prezentowany w Warszawie (13, 17 i 19 maja), we Wrocławiu (19 maja) oraz w Gdyni (19, 20 i 21 maja).