Co naprawdę oburza konserwatywną publiczność…

Z dużym zainteresowaniem, ale także z lekkim zdziwieniem przeczytałam tekst Tomasza Platy „Świat po homofobie” – o nowej fali artystów queer, jednym „z najciekawszych fenomenów młodej polskiej kultury”. Autor pisze w nim:
Spektakle Michała Borczucha, Cezarego Tomaszewskiego, Ani Nowak czy Aleksa Baczyńskiego-Jenkinsa odsłoniły nowe oblicze rodzimej kultury queer – która ani nie szuka już akceptacji w mainstreamie, ani z nim nie walczy. Buduje samą siebie, na własnych warunkach, bez troski o zewnętrzne opinie, a w rezultacie staje się jednym z wielu równouprawnionych elementów kulturowego krajobrazu. Opisując performance Baczyńskiego-Jenkinsa w warszawskiej Fundacji Galerii Foksal – „serię zbliżeń i przytuleń, wymianę spojrzeń między wykonawcami”, nawiązujących do cruisingu, krążenia po miejskich zaułkach w poszukiwaniu przypadkowego partnera – stwierdza zaś: Było jasne, że tematem jest nieheteronormatywne pożądanie, zaspokajane niekiedy w sposób gwałtowny, w sytuacjach przypadkowych. Ale zarazem nie było w tym nic kontrowersyjnego, nic, co by mogło oburzyć bardziej konserwatywnego odbiorcę. Z kolei w kontekście twórczości Ani Nowak, która „otwarcie i konsekwentnie eksploruje tematykę lesbijską”, relacje homoseksualne przedstawia bez żadnych zahamowań „nie jako coś skandalicznego, raczej jako jeden z wielu równouprawnionych układów pożądania”, dorzuca, że „trzy dziewczyny pieszczące się w centralnej scenie wysublimowanego »Offering what we don’t have to those who don’t want it« (Dajemy to, czego nie mamy, tym, którzy tego nie chcą), nie zastanawiają się, jak zostaną ocenione przez konserwatywną publiczność, co w ich spektaklu zobaczy konserwatywne oko”. Wreszcie – puentując opisy spektakli – przedstawia następującą myśl: Może chodzi o to, by kreować na scenie świat na razie trudny do wyobrażenia, ale przecież możliwy – i dzięki temu uczynić go bardziej prawdopodobnym. Testować w sztuce alternatywne scenariusze przyszłości – i w ten sposób przybliżać ich spełnienie. Taka strategia wydaje się ryzykowna , ale niebanalna i intrygująca.

Spektakl Ani Nowak widziałam w ubiegłym roku w Nowym Teatrze w Warszawie – wyraziłam o nim (i jeszcze kilku innych z tej serii) negatywną opinię w artykule „Solo i w balecie”, co wywołało dość ostrą reakcję tzw. środowiska, które zarzuciło mi ogólną niechęć do tańca współczesnego. Mogę więc chyba zaliczyć siebie do wspomnianej wyżej „konserwatywnej publiczności” i w skrócie napisać o jej upodobaniach.

Otóż dla „konserwatywnej publiczności” (zakładając, że Tomasz Plata nie prowadzi na łamach POLITYKI dyskusji ze środowiskiem np. narodowców z Młodzieży Wszechpolskiej) homoseksualizm, biseksualizm, transseksualizm, w życiu i w sztuce, nie jest żadnym science fiction, „światem na razie trudnym do wyobrażenia”. „Konserwatywna publiczność” nie tworzy też sztucznych i nic nieznaczących podziałów na sztukę tworzoną przez gejów, lesbijki, transseksualistów i artystów o orientacji heteroseksualnej. Bliskie jest jej natomiast zdanie wypowiedziane przez Witkiewicza: „Nic nas nie obchodzi ta treść ich dzieł, która jest ich wyrazem jako ludzi; wyrazem ich uczuć, którymi żyli. (…) Nas obchodzi jedynie to, co jest Czystą Formą, której by nie stworzyli – tej, a nie innej właśnie – gdyby nie byli takimi właśnie, a nie innymi ludźmi”.

Oko „konserwatywnej publiczności” już wiele lat temu „zniosło” filmy Pedro Almodóvara, „Dzikość serca” Davida Lyncha, „Nagi instynkt” Paula Verhoevena, widziało „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać” Woody Allena, a za wysublimowaną „konserwatywna publiczność” uważa „Śmierć w Wenecji” Luchino Viscontiego i balet Johna Neumeiera pod takim samym tytułem, a nie spektakle typu „Offering what we don’t have to those who don’t want it” Ani Nowak, „Intercontinental” Marii Stokłosy albo „we are not superheroes” Kamila Wawrzuty.

„Konserwatywna publiczność” nie czuje się zgorszona, oburzona, zażenowana, kiedy ogląda nowe flamenco Rocio Molina, spektakle Loyda Newsona, lidera i choreografa DV8 Physical Theatre (chociażby tak znane jak: „Dead Dreams of Monochrome Men” czy „Enter Achilles”), a słowo queer nie jest dla niej synonimem dziwności.

„Konserwatywna publiczność” nie zgadza się z opinią wyrażoną kilka lat temu w „Raporcie o tańcu współczesnym w Polsce w latach 1989-2009”, opracowanym na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jakoby w Polsce „z powodu politycznego odcięcia od Zachodu rozwój tej dziedziny twórczości był niemożliwy albo przybierał formy dewiacyjne”, i że dopiero zmiana warunków polityczno-społecznych dała tańcowi „nowe życie”, umożliwiła jego rozwój i ustanowiła dla niego właściwy kontekst kulturowy.

„Konserwatywna publiczność” nie uważa, że rozwój tańca współczesnego w Polsce rozpoczął się z chwilą powstania IMiT; za niepokojące uważa zjawisko polegające na promowaniu pewnych grup artystycznych jako reprezentantów jakiegoś nowego myślenia o sztuce tańca, performance’u i choreografii – zarówno w formie, jak i w treści. Najdobitniej wyraziła to uczucie Teresa Kujawa, w latach 1960-71 pierwsza solistka Opery Poznańskiej i jedna z choreografek, która rozpowszechniła w Polsce taniec modern. Nie kryjąc swojego rozczarowania, jakiś czas temu publicznie zadała pytanie, czy aby powstające coraz częściej grupy nazywane teatrami tańca nie są przykrywką dla „uporczywych beztalenci”, których aktywność dawniej nazywano działalnością świetlicową?

„Konserwatywna publiczność” lubi, kiedy talent spotyka się z wiedzą i umiejętnościami. W tym kontekście bliska jest jej myśl wypowiedziana w „Faidrosie” przez Platona: Kto bez tego szału Muz do wrót poezji przystępuje, przekonany, że dzięki samej technice będzie wielkim artystą, ten nie ma święceń potrzebnych i twórczość szaleńców zaćmi jego sztukę z rozsądku zrodzoną. A także refleksja René Rapina: Talent, jeśli nie jest poddany regułom, jest czystym kaprysem, niezdolnym do wytworzenia czegokolwiek, co by było rozsądne (cyt. za Władysław Tatarkiewicz „Dzieje sześciu pojęć”).

„Konserwatywna publiczność” uważa za wiecznie aktualne zdanie wypowiedziane przez Andromenidesa: Zadaniem nie jest mówić to, czego nikt nie powiedział, lecz tak mówić, jak inny nie zdoła, a także bliskie jej jest stwierdzenie, że nowość polega na jakości jakiej przedtem nie było. Dlatego za przejaw geniuszu, wiedzy i umiejętności traktuje „Popołudnie Fauna”, dziesięciominutową choreografię Wacława Niżyńskiego, tak opisaną przez Marie Rambert: Podczas gdy tułów zwrócony był przodem do widzów, głowa i stopy były widoczne zawsze z profilu. Obowiązywał klasyczny sposób poruszania się, ale głowa wykonywała ruchy swobodne, nie związane z klasycznymi regułami, tak samo ręce. (…) Nie można było niczego wykonywać automatycznie. Chodziło się wyłącznie po linii równoległej do świateł rampy, stawiając na podłodze całą stopę. Już uzyskanie tej postawy było nieprawdopodobnie trudne, a cóż dopiero mówić o zachowaniu jej przy chodzeniu, zmianie kierunku czy łączeniu z bardzo stylizowanymi ruchami rąk (…) Niżyński obmyślił dla Fauna specjalny chód: krótkie, nagłe kroki, z drugą nogą szybko dołączającą do pierwszej. Opracował tylko jeden wspaniały skok – nazwał go skokiem kozła. Można się jedynie domyślić skąpej fabuły, wyrażonej ruchami bardzo abstrakcyjnymi, przy całkowicie obojętnych twarzach. A nie „choreograficzne wybryki” (o znikomej wartości artystycznej) polegające na demonstrowaniu, jak czerpać przyjemność z seksu („Offering what we don’t have to those who don’t want it”) bądź siedzeniu, leżeniu, przenoszeniu i układaniu materacy („Intercontinental”).

W czerwcu 1980 r. „Miesięcznik Literacki” opublikował rozmowę Jana Berskiego z Henrykiem Tomaszewskim zatytułowaną „Omijając słowo”. Twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy wypowiedział wtedy znamienne zdania: „Nie jestem w stanie cokolwiek zrobić w teatrze, nie myśląc o widzu. Widz jest dla mnie podstawowym faktem w teatrze. (…) Byłem kiedyś świadkiem konferencji, w której uczestniczyło sporo teoretyków i krytyków teatralnych. Charakterystyczne, że oni cały czas mówili o teatrze, ale ani razu nie wspomnieli o widzu. Widz był przez nich absolutnie ignorowany, jakby teatr miał tylko scenę, a nie miał widowni”.

Tak więc (i między innymi dlatego) „konserwatywna publiczność” uważa, że warto zainteresować się szerszą publicznością i zwrócić uwagę na „zewnętrzne opinie”. Chyba że chce się pozostać w kółkach wzajemnej adoracji?