Pisać albo nie pisać

Włączyłam komputer i zaczęłam czytać. „Pierwsze dwie dekady XXI wieku z pewnością należą do seriali”, „Zamiast wyjść na miasto, żeby rozerwać się z przyjaciółmi, lepiej zagrać w grę” – mówi Olga Tokarczuk. No, to już wiem dlaczego na afiszach taniec nie jest tak samo ważny jak matematyka. Pisać albo nie pisać. W niedzielę byłam na Koncercie Mikołajkowym w wykonaniu uczennic i uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Romana Turczynowicza w Warszawie.

Nie wiem, jak to się stało, może instynktownie poczułam, że muszę zrobić mentalne porządki, nagle wróciłam do rozmów z dwoma absolwentami warszawskiej OSB – Wojciechem Kępczyńskim, dyrektorem naczelnym Teatru Muzycznego Roma i Wojciechem Warszawskim, kierownikiem baletu Opery Bałtyckiej oraz z Krzysztofem Pastorem, dyrektorem Polskiego Baletu Narodowego, absolwentem Szkoły Baletowej w Gdańsku.

I w ten oto sposób przypomniałam sobie, pisząc artykuł o szkołach baletowych jakoś mi to umknęło, że dotknęliśmy wtedy – trochę na marginesie i przy okazji – takich tematów jak wpływ rodziców na wybory dzieci, praktyki sceniczne, odporność na krytykę. I że moi rozmówcy opowiedzieli mi o tych sprawach przez pryzmat własnych doświadczeń.

„Ze szkołą baletową to jest tak, że mamusia wysyła do niej syna czy córkę w wieku 10 lat, a oni sami nie zdają sobie sprawy z tego, co oznacza zawód artysty baletu. Po sześciu latach doszedłem do wniosku, że balet nie do końca mnie interesuje. Ale oczywiście to, że zdobyłem takie wykształcenie (za co jestem moim pedagogom bardzo wdzięczny i zobowiązany) pomaga mi w zrozumieniu teatru ruchu (…) Staram się nie opuszczać polskich premier baletowych, a także tych odbywających się na świecie. Jednak najbliższy jest mi musical” – tak Wojciech Kępczyński odpowiedział mi na pytanie, czy bardziej ciągnęło go w stronę teatru dramatycznego, czy balet go nie chciał.

Krzysztof Pastor zapytany o recenzje baletowe, czy je czyta i czy przejmuje się krytyką, powiedział: „Jeżeli wiem, że jest zła, to wolę przeczytać po pewnym czasie. Nie zawsze się z nimi zgadzam. Ale zdarza się, że widzę: o, tu jest dobry punkt, coś w tym jest. Taka jest rola recenzji i ja to szanuję. Ale nie znaczy to, że pod wpływem recenzji będę się zmieniał. Poza tym ona też jest małym kawałkiem sztuki. Powinna być napisana w sposób ciekawy, profesjonalny, rzetelny. Może też być dowcipna, zgryźliwa, złośliwa. W Holandii i w Ameryce krytycy nie cackają się, używają ostrego języka. Trzeba się do tego przyzwyczaić i nabrać dystansu. Pamiętam swój pierwszy warsztat choreograficzny w Amsterdamie. Po spektaklu podszedł do mnie słynny Rudi van Dantzig i powiedział – »słuchaj to było świetne, bardzo mi się podobało«. Usłyszeć coś takiego od Rudiego miało dla mnie ogromne znaczenie. Następnego ranka obudziłem się i pobiegłem w euforii kupić gazetę. I dostałem po głowie, recenzent nie oszczędził mnie ani trochę. Tak więc sukces jest czasami złudny… trzeba się z tym liczyć (i umieć sobie z tym radzić). Wielu choreografów rezygnuje właśnie przez stres i niepewność.”

Wojciech Warszawski opowiadał o pięknie baletu klasycznego, pozytywnej rywalizacji i współpracy pomiędzy szkołą a operą.

„Jesteśmy po rozmowach z dyrektorem Bronisławem Prądzyńskim i Sławomirem Gidelem. Zamierzamy wrócić do dobrych tradycji, które w moim odczuciu są bardzo zrozumiałe i sprawdzone. Szkoła baletowa jest oddalona zaledwie o kilka przystanków tramwajowych od Opery. Uważam, że współpraca pomiędzy naszymi ośrodkami powinna polegać na wymianie, na płynnym przejściu ze szkoły na scenę. Tak jak się dzieje pomiędzy John Cranko Schule a Stuttgarter Ballett. Dyrektor baletu jest w stałym kontakcie ze Stanisławem Mataczem, dyrektorem szkoły. Obserwuje uczniów i już w trakcie nauki jest w stanie ocenić ich potencjał, złożyć propozycję angażu, wyznaczyć perspektywę rozwoju. Jest to korzystne dla obu stron. Dlatego zamierzam regularnie uczestniczyć w przeglądach i dyplomach szkoły. Jednocześnie będę organizował otwarte audycje baletowe. Jest też inny aspekt tej sprawy. Szkoła baletowa kształci przede wszystkim tancerzy klasycznych. I na czym ta młodzież ma się uczyć, zdobywać doświadczenie sceniczne, zrozumieć dlaczego kształci się w szkole baletowej? Dlatego Opera musi wystawiać balety klasyczne; w ten sposób pokazujemy uczniom, jak będzie wyglądała ich przyszłość, na czym polega zawód artysty baletu” – mówił.

Teraz (są to dane z początku sezonu) w balecie Opery Bałtyckiej tańczy czterech absolwentów gdańskiej szkoły, tyle samo w Polskim Balecie Narodowym, a jedna absolwentka w Teatrze Wielkim w Poznaniu.
W grudniu i w styczniu uczniowie mają możliwość wystąpienia na scenie w „Dziadku do orzechów”. Szkoła boryka się jednak z problemem właściwego naboru; kilku zaledwie absolwentów otrzymało dyplom. Balet jest niedofinansowany, zatem i repertuar klasyczny ubogi, a możliwość praktyk ograniczona. Pod tym względem lepiej przedstawia się sytuacja uczniów warszawskiej szkoły baletowej, najbardziej wizerunkowo kontuzjowanej ze wszystkich OSB. Teatr Wielki – Opera Narodowa dysponuje lepszym budżetem, ponadto Salą Moniuszki, jedną z największych scen świata i Sceną Kameralną, na której również odbywają się wydarzenia baletowe.
W minionym sezonie uczniowie wzięli udział w „Jeziorze łabędzim”, „Śpiącej królewnie”, „Dziadku do orzechów” i w gali z okazji 10-lecia PBN, łącznie w 32 przedstawieniach. Kolejne przedstawienia „Dziadka…” zaczną się już niebawem (29 grudnia pożegna się ze sceną – występując po raz ostatni w roli Luizy – Dagmara Dryl, wychowanka warszawskiej szkoły, z Teatrem Wielkim związana od 2001 roku). Po majowej audycji do zespołu dołączyły dwie absolwentki z Moliera (przy tej ulicy, vis-à-vis teatru, znajduje się siedziba szkoły). Nie jest to wprawdzie oszałamiająca liczba, szkołę ukończyło w tym roku trzynaście uczennic i jeden uczeń, ale wśród ponad czterdziestu zatrudnionych w zespole absolwentów polskich szkół baletowych, większość artystów ukończyło warszawską OSB. Choć trzeba zauważyć, że kiedy w ostatnich latach w repertuarze PBN pojawiały się wielkie tytuły – „Jezioro łabędzie” czy „Dama kameliowa” – w pierwszej premierowej obsadzie promowana była Yuka Ebihara, a oprócz niej, wśród pierwszych solistek, bardziej rzucały się w oczy Chinara Alizade i Mai Kageyama.

Nasze szkoły nie przygotowują do wykonywania zawodu, który poświadcza dyplom i wypuszczają na rynek tancerki i tancerzy, których słabe wyszkolenie techniczne, brak doświadczenia w partnerowaniu i obyciu ze sceną, złe mentalne przygotowanie, stawia na przegranych pozycjach w porównaniu z lepiej wykształconymi cudzoziemcami – tak często twierdzą kierownicy zespołów baletowych.

Zdaniem dyrektor Adrianny Szmyt (rozmawiałyśmy i korespondowałyśmy, kiedy zbierałam materiały do artykułu) warszawska szkoła baletowa odpowiednio przygotowuje do zawodu. Uważa, że podstawa programowa, obowiązkowy zestaw celów kształcenia, jest realizowana. W szkole uczy się 168 uczniów. Nadal trwa program naprawczy – z monitoringu prowadzonego przez Centrum Edukacji Artystycznej wynika, że atmosferę na lekcjach tańca klasycznego i ludowego 91% uczniów ocenia teraz jako doskonałą, bardzo dobrą i dobrą. A problem poczucia doświadczania przemocy zarówno rówieśniczej, jak i przemocy nauczycieli wobec uczniów, dotyczy średnio 13,6% uczniów OSB (CEA odniosło wyniki monitoringu w OSB do wszystkich innych szkół). W odniesieniu do wyników z innych placówek edukacyjnych w kraju oznacza to, że warszawska szkoła mieści się w „statystycznej normie krzywej rozkładu normalnego. Nie różni się pod tym względem od innych szkół działających w Polsce”. 

Koncert Mikołajkowy został zorganizowany na Scenie Kameralnej. Uczniowie z klas I-IX zaprezentowali się w ciekawym i różnorodnym repertuarze – klasycznym i współczesnym. Najmłodsi wystąpili jako „Mikołaje” w choreografii ułożonej na bazie barre au sol, bez tremy, swobodnie, radośnie. Potem stopień trudności już wzrastał – tańczono m.in. wariacje i adagio ze „Śpiącej Królewny”, pas de deux „Diana i Akteon”, wariacje z baletów „Płomień Paryżą”, „Korsarz”, „Rajmonda”, „Paquita”, „Giselle”, „Bajadera”. Trochę szkoda, że nie pokazano nic z „Dziadka…”.

Fantastycznie wypadły choreografia Henryka Konwińskiego „Carmina Burana”, „Harmony” oraz „Passages” Takako Matsudy i świetnie zatańczone przez klasę II „Kaszubskie spotkanie” w choreografii i przygotowaniu Łukasza Netera.

Część współczesna zatańczona została bez zarzutu, bardzo dobrze. Klasyczna też robiła wrażenie – wykonanie było czyste, dokładne, bardzo ładnie wszystkim solistom pracowały ręce. 
W niektórych wariacjach nogi być może nie były jeszcze dość silne i napięcie szło trochę do góry, ale efekty codziennej nauki są już widoczne i poziom zaprezentowanych umiejętności napawa optymizmem.

Dzieci z I i II klasy zaprezentowały się w dość licznej grupie, z IX tańczyło już jednak zaledwie kilku uczniów i trochę się nawet zdziwiłam, że w wariacjach wystąpiło trzech chłopców, a tylko jedna uczennica reprezentowała dziewczęta. Odejścia są naturalne. Pisałam o tym w tekście i na blogu, ale chyba jednak jakiś problem, z kontynuacją nauki w wyższych klasach i przygotowaniem do zawodu, istnieje. Choć muszę w tym miejscu zaznaczyć, że adagio z baletu „Paquita” – Łucja Pluta i Nikodem Bialik – zatańczyli wyśmienicie, przygotowani zostali przez Elżbietę Raczyńską-Warzec i Eduarda Bablidze. W klasie profesora Bablidze uczy się też Łukasz Bałoniak, który zakwalifikował się do 48. edycji konkursu Prix de Lausanne, o czym donoszą wieści szkolne.

Czytaj też:

Rzeczywistość w szkołach baletowych

Baletowa afera w Ameryce

Baletowej afery ciąg dalszy

Dlaczego taniec jest równie ważny jak matematyka?

Perfekcja jest tylko teorią – rozmowa z Krzysztofem Pastorem

Widzowie pragną ujrzeć piękno – rozmowa z Wojciechem Warszawskim

Musical wymaga absolutnej perfekcji – rozmowa z Wojciechem Kępczyńskim