Lektura, z której o tańcu niewiele wynika

Jan Stanisław Witkiewicz – krytyk muzyczny, autor kilku interesujących wywiadów z artystami baletu, wartościowych albumów o Balecie romantycznym, Marii Krzyszkowskiej, Malarzach tańca, książek o Rudolfie Nuriejewie i Leonie Wójcikowskim, w przeszłości dziennikarz piszący na łamach „Wiadomości kulturalnych” i do prasy zagranicznej, tym razem postanowił opublikować wywiad z samym sobą. Zwrócił się więc z pytaniem do Grzegorza Chojnowskiego, czy byłby zainteresowany przeprowadzeniem z nim rozmowy. Odpowiedź autora monografii „Alain Bernard – polski rozdział” była „jednoznaczna i natychmiastowa”. Wywiad-rzekę w formie książki „Ostatki Jana Stanisława Witkiewicza” wydały „Iskry”. Dla czytelników odczuwających – po przeczytaniu 148 stron rozmowy – niedosyt wiedzy i wspomnień jej bohatera, jest jeszcze aneks z fragmentami jego „Dziennika muzycznego” z lat 2000-2002 oraz dziesięć wywiadów przeprowadzonych w latach 90. Od razu zaznaczam, że nie dotyczą tańca. Tej sztuce poświęcony jest rozdział „Balet – moja miłość”, wspomnienia i refleksje pojawiają się też w „Dzienniku…”.

Jan Stanisław Witkiewicz opowiada o niezadowalającym poziomie naszego szkolnictwa baletowego, o niskim statusie zawodu artysty baletu, nikłym zainteresowaniu mediów sztuką wysoką, wiecznym niedofinansowaniu polskiej kultury. Wszystko to jest prawdą, smutną tym bardziej, że – jak wynika z tych wspomnień – pewne problemy ciągną się latami i raczej nic nie zapowiada dobrej zmiany. Jest to jednak głównie rozmowa w stylu plotkarskim z przewagą negatywnych i złośliwych opinii oraz dość wąskim spojrzeniem na sztukę tańca – ograniczającym się do znikomej liczby tytułów baletowych z dalekiej przeszłości. Niewielu jest artystów, których Jan Stanisław Witkiewicz zauważył i ceni. Należą do nich – Gret Palucca, Maria Krzyszkowska, Alain Bernard, Vladimir Malakhlov, Shoko Nakamura, Iana Salenko, Polina Siemionova. To trochę mało, biorąc pod uwagę czas spędzony w polskich i zagranicznych teatrach.

Nie stykający się na co dzień ze sztuką choreografii czytelnik pozna kilka światowych nazwisk i zespołów przedstawionych pobieżnie, jednym zdaniem, z reguły kąśliwie, w oderwaniu od ich rzeczywistych artystycznych osiągnięć. Oto kilka cytatów: „Polski Balet Narodowy – zdaje się, że tak to się nazywa”, „Na końcu, kiedy już się żegnaliśmy, Eifman chciał mieć koniecznie zdjęcie ze mną. Może liczył, że o nim napiszę książkę. Innego wytłumaczenia jego nalegań nie mam. Dałem więc telefon Vladimirowi, który pstryknął fotkę”, „Występ Teatru Bolszoj w Warszawie ze »Spartakusem« w choreografii Jurija Grigorowicza dobitnie pokazał, że estetyka i poetyka tego baletu niewiele ma wspólnego z tym, co my – związani jednak z kulturą zachodnią – rozumiemy pod pojęciem tańca. Zresztą w tym balecie tańca jest niewiele, za to dużo cyrku, gimnastyki artystycznej i popisów siłowych – i to w nie najlepszym wykonaniu”, „W okresie Bożego Narodzenia wiele stacji telewizyjnych pokazywało balet »Dziadek do orzechów«, nierozerwalnie związany z tymi świętami. Była więc między innymi wersja Patrice’a Barta ze Staatsoper Unter den Linden w Berlinie i Maurice’a Béjarta z Théâtre Musical de Paris-Châtelet (także niepotrzebnie pokazana w TVP w cyklu »Rewelacja miesiąca«). Ubawiła mnie ona, bo jest najgłupsza ze wszystkich, Béjart postanowił wykorzystać ten balet do powiedzenia o swej miłości do matki. A była to miłość co najmniej dziwna, można się w tym balecie dopatrzyć wątków jednoznacznie kazirodczych oraz lesbijskich”. Prawdą jest, o czym wspomina Jan Stanisław Witkiewicz, że Béjart zapowiadając finałowe pas de deux wymienił Mariusa Petipę zamiast Lwa Iwanowa jako autora choreografii. Ale chyba nie przekreśla to ani tego dzieła, ani jego niepowtarzalnego talentu. Z kolei „laurka”, jaką Jan Stanisław Witkiewicz wystawił Grigorowiczowi i Teatrowi Bolszoj nie ma raczej odzwierciedlenia w rzeczywistości, a twórczość Ejfmana nie ogranicza się do „Czajkowskiego” i „Don Juana”.

Nie napiszę tak ostro, jak Stefan Drajewski, który recenzując kilka pozycji o tańcu, w tym między innymi książkę Zofii Rudnickiej „Gerard Wilk. Tancerz” i „Taniec na gruzach. Nina Novak w rozmowie z Wiktorem Krajewskim” użył sformułowań „produkt biografiopodobny” i „Książki, które szkodzą” (całą recenzję mogą Państwo przeczytać: tutaj). „Ostatki Jana Stanisława Witkiewicza” sugeruję jednak czytać z dystansem i sporą dozą krytycyzmu.

PS: Nie należę do recenzentów, którzy zachwycili się książką Zofii Rudnickiej. Na blogu „Gerard Wilk. Tancerz” pojawił się jedynie jako zapowiedź. Kiedy kilka lat temu zbierałam materiały do artykułu „Niezwykła kariera Gerarda Wilka” żałowałam, że biografia jeszcze się nie ukazała. Liczyłam, że dzięki niej uda mi się bliżej poznać Wilka-artystę, kreowane przez niego role, dowiem się czegoś więcej o zespole. W niedzielę poleciłam Państwu film dokumentalny „Maurice Béjart, l’âme de la danse” przybliżający fenomen Béjarta i jego choreografie. Zofia Rudnicka skoncentrowała się na życiu towarzyskim Wilka. Wykazała się też pewną niekonsekwencją. Kiedy został opublikowany mój tekst otrzymałam od autorki, wtedy jeszcze przyszłej biografii, list zarzucający mi niedelikatność polegającą na podaniu przyczyny śmierci. Nawiasem mówiąc nie była to odkryta przeze mnie tajemnica, nie sądziłam też, że jest to fakt wstydliwy. Zastanawiałam się wówczas, jak sama zamierza wybrnąć z tej sytuacji. Najwyraźniej zmieniła zdanie i podzieliła się tą informacją ze swoimi czytelnikami.

W odróżnieniu od Stefana Drajewskiego wierzę Wiktorowi Krajewskiemu, że miał problemy ze zbieraniem materiałów do swojej rozmowy z Niną Novak. Ale zgadzam się, że styl tej książki pozostawia dużo do życzenia. I moim zdaniem bardziej w czasie tej lektury chciałoby się krzyknąć: „gdzie był redaktor?”.