Polska „Dama kameliowa”
W ubiegłą sobotę w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej „zabrzmiała polskością” kopia fortepianu, na którym koncertował w Warszawie Fryderyk Chopin, uznana przez ministra Piotra Glińskiego za „symbol polskości, który świadczy o sile polskiej kultury”. Wprawdzie opinia wydaje się trochę przesadzona – z korespondencji Chopina jasno wynika, że bardziej cenił (lepiej brzmiący) wiedeński instrument – ale w jubileuszowym sezonie ministrowi zapewne nic innego nie wypadało powiedzieć.
„W sezonie 2017/2018 – podobnie jak i kolejnym – podstawą myślenia programowego jest polskość: w najlepszym, najwyższym tego słowa rozumieniu” – to cytat z „Książki sezonu” wydanej przez TW – ON. Z publikacji dowiadujemy się też, że „obie premiery baletowe – wieczór zatytułowany »Balety polskie« i »Dama kameliowa« – dedykowane są rocznicy stulecia odzyskania niepodległości”. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby również ten drugi tytuł (premiera 20 kwietnia) na siłę włączyć do obchodów. Ale najwyraźniej w stulecie odzyskania niepodległości wszystko jest możliwe i nawet najbardziej karkołomne konstrukcje myślowe są dozwolone.
„Dama kameliowa” nie jest baletem nowym. Choreografię stworzył 40 lat temu John Neumeier, Amerykanin osiadły od wielu lat w Niemczech, obecnie dyrektor Baletu Hamburskiego. Premiera odbyła się w Sttutgarcie. W głównych rolach wystąpiła wtedy para słynnych tancerzy – Marcia Haydée i Egon Madsen oraz Richard Cragun, jako kawaler Des Grieux.
Od tego czasu „Dama kameliowa” zagościła na wielu innych scenach europejskich – tytuł znajduje się w repertuarze Teatro alla Scala w Mediolanie (w grudniu udział w spektaklu wzięli Swietłana Zacharowa i Roberto Bolle), Opery Paryskiej (jest też wersja dostępna na DVD, zarejestrowana w Palais Garnier w 2008 roku, z Agnès Letestu i Stéphanem Bouillon). W 2014 roku odbyła się premiera w Teatrze Bolszoj w Moskwie i tę inscenizację mogliśmy już kilkakrotnie oglądać w kinach – dzięki transmisjom „Bolshoi Ballet Live” – i w rewelacyjnej obsadzie, z udziałem Swietłany Zacharowej, Edwina Rewazowa, Anny Tichomirowej, Siemiona Czudina i Kristiny Kretovej. Bardzo jestem ciekawa, jak sobie z tym wyzwaniem poradzi Polski Balet Narodowy; choreografia Johna Neumeiera jest doskonała, ale o powodzeniu tego spektaklu zadecyduje jego wykonanie.
„Damę kameliową” napisał Aleksander Dumas (syn) tuż po śmierci Alphonsine Plessis, znanej jako Maria Duplessis – słynnej paryskiej kurtyzany, utrzymanki wielu wpływowych mężczyzn. Dumas poznał ją w 1844 roku w paryskim Teatrze Variété. Ich romans trwał zaledwie kilka miesięcy, w sierpniu 1845 roku Dumas wysłał kochance pożegnalny list, w którym napisał: „Najdroższa Mario, nie jestem dostatecznie bogaty, by cię kochać tak, jak chciałbym, i niedostatecznie biedny, by być kochanym tak, jak ty byś chciała”.
Dwa lata później Maria umarła na suchoty (miała tylko 23 lata), a poruszony tą wiadomością Dumas, po przeczytaniu wszystkich listów zmarłej, napisał „La dame aux camèlias”, w której Alphonsine stała się Marguerite Gautier, zaś on – Armandem Duval. Powieść okazała się bestsellerem, a Dumas uświadomiony przez Paula Siraudina, francuskiego librecistę, że jego historia to nie tylko gotowy dramat, ale i „żyzne pole, którego nie można zostawić odłogiem”, w tydzień przerobił powieść na sztukę teatralną. W roku 1852 zachwycił się nią Giuseppe Verdi. W ten sposób powstała „La Traviata”, opera o kobiecie zbłąkanej, skazanej, której nikt nie może uratować.
John Neumeier rozważał wykorzystanie muzyki Verdiego, pomysł użycia w balecie utworów Chopina podsunął mu dyrygent Gerhard Markson. Wybór okazał się doskonały. Choć Chopin nigdy nie skomponował muzyki dla baletu ani opery, oglądając „Damę kameliową”, odnosimy wrażenie, jakby znajdujące się w scenariuszu muzycznym – II i I Koncert fortepianowy, preludia, nokturny, walce, polonez, ballada i sonata – zostały specjalnie stworzone dla opowiedzenia losu Marii Duplessis.
Ale przecież wiele z tych utworów skomponował Chopin pod wpływem osobistych przeżyć – Koncert f-moll, o którym Jarosław Iwaszkiewicz napisał, że wejście fortepianu „brzmi jak otwarcie bramy do jakiegoś przybytku miłości i spokoju…”, zainspirowany został stanem młodzieńczego zakochania w Konstancji Gładkowskiej, a wydany kilka lat później z dedykacją dla Delfiny Potockiej. Biografowie nie mają też wątpliwości, że w tym samym stanie zauroczenia Konstancją znajdował się Chopin, pisząc Koncert e-moll. Zwłaszcza w części środkowej panuje duch melancholii i rozmarzenia, o którym w liście do Tytusa Woyciechowskiego kompozytor napisał: „Jest to dumanie w piękny czas wiosny, ale przy księżycu”. Ten sam nastrój odnaleźć możemy w nokturnach, „pieśniach nocy”, doskonale wpisujących się w klimat romantycznej epoki, także w preludiach, których powstanie wiąże się ze związkiem Chopina z George Sand i ich pobytem na Majorce, gdzie początkowo wiedli według słów Chopina „przecudne życie” w uroczej willi niedaleko Palmy, a potem w tajemniczym klasztorze w Valldemosie. „Polskości” trudno więc się w tych utworach doszukać, przynajmniej w wymiarze, o którym zdają się niektórzy marzyć, a libretto „Damy kameliowej” z uczuciami patriotycznymi nic nie ma wspólnego.
Owszem, mazurki Chopina, słynne miniatury taneczne, należące do najliczniejszej grupy jego utworów, są obok polonezów najbardziej „polskie”. Nigdy by nie powstały bez polskich tańców ludowych: mazura, kujawiaka, oberka i bez polskiej muzyki ludowej. Ale z mazurków John Neumeier w swoim balecie akurat nie skorzystał. A poza tym to nie „polskość” decyduje o ich wielkości. „To »muzyczność«, czysto muzyczna narracja i forma dzieła, a nie treści pozamuzyczne, czynią muzykę genialną. Chopinowska idea polskości – tak jak w ogóle idee muzyki narodowej – przekracza treści muzyczne. Zawiera w sobie wartości duchowe, a więc to, co nieuchwytne werbalnie, a co muzyka przedstawia w sposób bezpośredni, w tym przywiązanie do wszystkiego, co buduje dziedzictwo narodowe…” – napisała prof. Jagna Dankowska w eseju zatytułowanym „Myślenie filozoficzne w epoce Chopina”.
Jeśli więc Teatr Wielki – Opera Narodowa koniecznie pragnął, w rocznicę stulecia niepodległości, podporządkować wszystko „polskości”, od której w głowie już się może zakręcić, to powinien raczej zamówić balet o Delfinie z Komarów Potockiej – absolutnie wyjątkowej heroinie romantycznej, której biografia przypomina scenariusz filmowy, muzie Chopina, żonie Mieczysława Potockiego, wielkiej miłości Zygmunta Krasińskiego, lwicy salonowej znającej „wszystkich”, przyjaciółce Cypriana Norwida, Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza, Honoriusza Balzaca czy Hieronima Bonapartego, brata Napoleona. Delfina była piękną, wykształconą, oczytaną, utalentowaną artystycznie kobietą.
Była też wyemancypowana (ze znęcającym się nad nią psychicznie i fizycznie Potockim rozwiodła się i wyjechała do Paryża). Pochodziła z zamożnej rodziny, od męża przysługiwała jej renta w wysokości 100 tys. franków rocznie. Z łatwością więc przekroczyła ograniczenia własnej klasy i wybiła się na niezależność. Była jedną z najbliższych Chopinowi osób, na jego prośbę śpiewała mu na łożu śmierci (sama zmarła na raka w wieku 70 lat). I co ważne, Delfinie Potockiej, a nie Alphonsine Plessis, zadedykował Chopin Koncert f-moll.
Czy nie jest to temat na polski balet…?
Komentarze
Z „fortepianem Chopina” rozprawiła się już wcześniej po sąsiedzku Dorota Szwarcman. 🙂
Świetnie, że blogi tak się sprytnie uzupełniły ( w sprawie fortepianu Chopina).
Gratuluję powstania bloga, świetnie że temat tańca został dostrzeżony i będzie miejsce do rozmowy o tańcu artystycznym w Polsce, a moze i na świecie.
Czekam na „Damę kameliową” w Warszawie i nie moge się doczekać ogłoszenia obsady, bo tu bardzo wiele zależ e nie tylko od techniki, ale i osobowości wykonawców głównych ról.
Z drugiej strony pamiętajmy, że to fortepian Buchholtza („Fortepian Szopena”) został wyrzucony z pałacu Zamojskich po zamachu na carskiego namiestnika i to ten fortepian dla Norwida stał się przyczynkiem do stworzenia jakże polskiego arcydzieła.
Nie słyszałem jednak, żeby Gliński skorzystał z tej interpretacji. 🙂
A z trzeciej strony wiersz Norwida poprzedzają dwa motta:
La musique est une chose étrange! (Muzyka jest czymś nadzwyczajnym!)
Byron.
L’art?…c’est l’art – et puis, voilà tout. (Sztuka? – To jest sztuka, i – oto wszystko)
Béranger.
I chyba m.in. dlatego wydarzenie, które opisał poeta, traktowane jest w szerszym wymiarze 🙂 Treść wiersza też za tym przemawia. Tak mi się wydaje…
Z trzeciej strony (podpunkt: a 🙂 )szkoda, że Niemen nie zajął się tym tekstem, który wydaje się wręcz stworzony po to, żeby go zaśpiewać.
Może Chopin w tytule go onieśmielał i bal się to „potraktować w szerszym wymiarze” 🙂
Widzę błędy, niedostatek wiedzy i spekulacje nie na temat. Źle rozpoznani są artyści na zdjęciach. Pierwszym wykonawcą Armanda w Stuttgarcie był nie Cragun ale Egon Madsen. „Dama” Neumeiera nie zaistniała „na wielu innych scenach europejskich”, ale tylko na czterech. Teatr Wielki miał już balet o Delfinie Potockiej, nazywał się bodaj „Muzy Chopina”. A w ogóle zalecam mniej mądralenia, a więcej pokory. Przynajmniej do momentu, gdy autorkę nowego bloga uznamy za znawczynię tematu. Ale powodzenia.
Dzień dobry, wolałabym wprawdzie dyskutować z osobami, które nie ukrywają się pod pseudonimami, ale z przyjemnością odpowiem na zarzuty.
„Dama kameliowa” – wbrew Państwa twierdzeniom – zagościła na wielu innych scenach europejskich. Poza Stuttgartem, gdzie odbyła się prapremiera, tytuł znajduje się w repertuarze:
Ballet de l’Opéra National de Paris
Bavarian State Ballet
Bolshoi Ballet
Corpo di Ballo del Teatro alla Scala
Dresden Semperoper Ballet
Dutch National Ballet
W Monachium wznowienie tytułu nastąpi w styczniu 2019. Jest już nawet wywieszona obsada. Poza tym w latach 1981 – 2014 spektakl był prezentowany
(w całości lub we fragmentach) w Berlinie, Kopenhadze, Dreźnie, Palermo, Sankt Petersburgu, Wiedniu. To chyba więcej niż „cztery sceny”…?
Poza Europą balet znajduje się w repertuarze American Ballet Theater i był wystawiany w: Buenos Aires, Rio de Janeiro, São Paulo, Fukuoka, Nagoi, Osace, Tokio, Hiroszimie, Nishinomiya, Jokohamie, Los Angeles. Odbyły się też transmisje „Damy kameliowej” w Mezzo.tv.
Richard Cragun wystąpił w Stuttgarcie w roli kawalera Des Grieux (uściśliłam tę kwestię w tekście). Nawiasem mówiąc, w kolekcji „Balet i taniec” (Biblioteka Gazety Wyborczej), Anna Królica w tekście „Błękitna nuta”, wymienia jedynie Richarda Craguna.
Balet „Muzy Chopina” (libretto: Paweł Chynowski, choreografia: Waldemar Wołk-Karaczewski) został wystawiony w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1991 roku. Odbyło się tylko pięć przedstawień (25, 26, 28 maja oraz 7 i 12 czerwca). Nie był to jednak balet o Delfinie Potockiej, tylko o kompozytorze. Delfina Potocka (w tej roli wystąpiła Ewa Głowacka) pojawiła się na scenie tylko w części II, w obrazie 6 pt. „Adoracja”. Balet składał się z dwóch części i dziewięciu obrazów. Można więc chyba uznać, że była to postać epizodyczna. Poza tym, zgodnie z librettem opublikowanym w „Przewodniku baletowym” autorstwa Ireny Turskiej, Chopin wspominał przed śmiercią Konstancję, „uosobienie jego wymarzonego ideału”.
PS: w podpisach zakradł się rzeczywiście mały błąd wynikający z przestawienia kolejności zdjęć. Już go poprawiłam. Dziękujemy za czujność. Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się prawidłowe podpisy.
Nie wiem do jakich „Państwa” zwraca Pani swoją odpowiedź, bo jestem to w liczbie pojedynczej. Nie rozumiem też czemu woli Pani „dyskutować z osobami”, a nie z meritum swoich polemistów. Operowanie nickiem jest powszechnie przyjęte na blogach i trzeba to przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Ale do rzeczy. Pisze Pani, że spektakl znalazł się na afiszu sześciu zespołów europejskich, niech i tak będzie. To wciąż nie jest „wiele”. Wymienianka miejsc, gdzie pojawił się dzięki występom gościnnym któregoś z wymienionych nie ma nic do rzeczy, skoro tam jedynie gościł, a nie „zagościł” we własnym repertuarze. Bądźmy więc precyzyjni i przyznajmy, że decyzja Neumeiera, by zrealizować „Damę” również w Warszawie to wielkie wyróżnienie. A swoją drogą nie bardzo rozumiem przeciw czemu miałoby przemawiać to szerokie dla niej uznanie. Wskazuje raczej, że jest osiągnięciem na miarę wielkiej klasyki. Komu przeszkadzają setki realizacji klasycznej „Giselle”, „Jeziora” czy „Śpiącej” i kogo wstrzymują one od kolejnych? Przyjmując Pani rozumowanie, należałoby pewnie zarejestrować je w najlepszych wykonaniach i odłożyć ad acta. Jestem innego zdania i z radością czekam na tę realizację, całkowicie pewna jej sukcesu.
@Attyka
Wrzuć luz. 🙂
Pani Joanno.
Proszę zwracać się do mnie po imieniu. 🙂
@Witold
Dziękuję i pozdrawiam!
@Attyka
Pozwoliłam sobie zwrócić się do „Państwa”, gdyż w swoim pierwszym nocnym komentarzu, użyła Pani liczby mnogiej i zaleciła „mniej mądralenia, a więcej pokory. Przynajmniej do momentu, gdy autorkę nowego bloga uznamy za znawczynię tematu”. Sądziłam więc, że pisze do mnie jakaś większa grupa znawców baletu.Tym bardziej cieszę się, że Teatr Wielki – Opera Narodowa ma w Pani tak wiernego i oddanego widza, pamiętającego nawet czasy wystawienia baletu „Muzy Chopina”. Nie rozumiem tylko na jakiej podstawie uznała Pani, że kwestionuję znaczenie zbliżającej się premiery albo wartość spektaklu. Napisałam przecież, że choreografia Johna Neumeiera jest doskonała. Do wyliczanki skłoniła mnie Pani; ja wymieniłam tylko kilka scen baletowych, na których ten spektakl wcześniej się pojawił. Abstrahując od tego, że nie jestem jedynym autorem, który tak postępuje, wydawało mi się, że świadczy to o wartości artystycznej „Damy kameliowej”. Po raz pierwszy spotykam się z opinią świadczącą o tym, że z faktów potwierdzających uznanie dla dzieła wyciąga się odmienne wnioski. Ale być może ta popularność miałaby przeczyć naszej polskiej wyjątkowości i umniejszać rangę wydarzenia…
Doceniam, że John Neumeier zgodził się wystawić „Damę kameliową” w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego. Myślę jednak, że z ocenami i ogłaszaniem sukcesów powinniśmy się wstrzymać do czasu premiery i obejrzenia kolejnych obsad. Porównania są w takich przypadkach naturalne; jako wytrawna znawczyni baletu zdaje sobie Pani zapewne sprawę, że baletomani z reguły oglądają kilka różnych interpretacji tej samej roli. Podobnie jak recenzenci i jestem pewna, że żaden z nich o niczym nie przesądza a priori.
W tekście, który tak Panią poruszył, wyraziłam jedynie pogląd (i nie jestem w nim odosobniona), że nie ma potrzeby dedykowania wszystkich premier rocznicy stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości i modnej teraz „polskości”. A TW – ON w ten sposób potraktował nie tylko „Damę kameliową”, ale również wieczór baletowy „Chopiniana/Bolero/ Chroma”, oceniony zresztą przeze mnie na łamach POLITYKI na 5/6. Pisze też Pani o „setkach” realizacji klasycznych baletów i moim przywiązaniu do najlepszych wykonań z przeszłości. Zapewniam, że tak samo lubię oglądać spektakle, które już przeszły do historii, jak i te w nowych obsadach. A swoją drogą to ciekawe, że teraz zarzuca mi się brak zrozumienia dla repertuaru klasycznego. Do tej pory krytykowana byłam za rzekomą niechęć do tańca współczesnego.
I owszem, Teatr Wielki ma we mnie wiernego widza, choć przecenia mnie Pani uważając za „wytrawną znawczynią baletu”. W ogóle uważam, że takich znawców jest u nas jak na lekarstwo, a ci, którzy się nimi mienią, zbyt często wzbudzają mój sceptycyzm. Bo sama Pani widzi, że wcale nie trzeba wytrawności, by odróżniać Craguna od Madsena i lepiej w tego rodzaju ustaleniach zaufać przyzwoitej zagranicznej wikipedii niż np. wspomnianej p. Królicy. Czasów „Muz Chopina” niestety nie obejmuję pamięcią, choć żałuję, bo choćby ze wspomnianego „Przewodnika” Turskiej wynika, że rzecz była godna zainteresowania. Zgoda natomiast co do maniakalnego teraz dedykowania wszystkiego rocznicy niepodległości. Moda na „polskość” powinna być u nas normą (oby tylko w jej granicach), nie zaś jedynie akcyjnością od święta, co pachnie niestety zwykłym koniunkturalizmem. Raz jeszcze życzę powodzenia Pani blogowi tanecznemu i wielu nicków. Sama z pewnością będę zaglądać…
@Attyka
Aby odróżnić Richarda Craguna od Egona Madsena wystarczy oglądać transmisje „Damy kameliowej” w ramach cyklu „Bolshoi Ballet Live”. To znacznie ciekawsze źródło wiedzy od Wikipedii.Można chociażby posłuchać rozmowy Kevina Haigena (pierwszego wykonawcy roli Armanda w Hamburgu) z Kateriną Novikową o jego i Madsena pracy z Johnem Neumeierem. A Richard Cragun też przecież wystąpił w premierze, więc Anna Królica wielkiego błędu nie popełniła. Zdarzają się też błędy redakcyjne. Warto to wziąć pod uwagę, zamiast zbyt szybko ferować wyroki. Pozdrawiam!
O, jaka ciekawa dyskusja! Ja od początku miałam wrażenie, że temat wpisu to z jednej strony zapowiedź i informacja o wybitnym dziele, jakie zobaczymy za chwilę na polskiej scenie baletowej, ale z drugiej wyrażenie opinii, ze nie ma potrzeby podpinania wszystkiego pod „polskość” i „niepodległość” 😉 Wszystko co zbyt nachalne, staje się ciężkostrawne. Liczę, że „Damie kameliowej” to nie zaszkodzi. No ale takie czasy, takie warunki, a zapewne i programy dofinansowania…
Ja się przyznaję do oglądania „Muz Chopina” w TW-ON i choć nieletnim dziecięciem byłam, doskonale pamiętam te spektakle. Rzeczywiście, nie było to balet o Delfinie, ale o trzech, a nawet czterech kobietach w życiu Fryderyka. Libretto ciekawie skonstruowane, poszczególne części dedykowane poszczególnym postaciom: Konstancji, Delfinie, pani Sand i jej córce Solange. Była jeszcze postać Nieznajomego, niepokojąca – taki zwiastun zmian, tragedii, rozstań. Nie wiem czy scenicznie dzieło przetrwałoby próbę czasu, sceny zbiorowe były takie sobie, ale duety wspominam bardzo dobrze (z tym zastrzeżeniem że lat miałam niewiele i podkochiwałam się w wykonawcy partii Chopina, o Nieznajomym nie wspominając).
A skoro rozmawiamy o balecie z Chopinem w tle („Dama kameliowa”) i o Chopinie („Muzy Chopina”, a był jeszcze „Fortepianissimo ” Lorki Massine’a i „Chopin, artysta romantyczny” Patrice Barta), to zawsze marzył mi się balet o naszym kompozytorze romantycznym zamówiony u Borisa Ejfmana. Cóż to by był za tragizm i romantyzm wcielony w choreografię! (przynajmniej tak mi się wydaje).
Pozdrawiam serdecznie – gamzatti – Katarzyna Gardzina-Kubała
Ejfman o Chopinie? Mocno wątpię, Pani Katarzyno. W ostatnich baletach, które u nas pokazywał, był nazbyt drapieżny, efekciarski, akrobatyczny i bardzo w tym wszystkim powtarzalny. Zupełne zaprzeczenie ducha muzyki Chopina. No, chyba że zrobiłby to jak kiedyś swojego „Czajkowskiego”, sięgając jednak przy tym po nieco inną muzykę niż Chopinowska, a przede wszystkim zdobywając się na odkłamanie naszego narodowego idola, którego wciąż przedstawia się nieznośnie stereotypowo. Nie wiem tylko, czy suweren zaakceptowałby u nas jakiś inny wizerunek Chopina niż ten wyidealizowany przez tradycję.
@Gamzatti
Kasiu, myślę, że spektakl, jeśli tylko będzie dobrze wykonany, sam się obroni. Promocja „Damy kameliowej” pod hasłem „polskość” jest rzeczywiście ciężkostrawna. Piszesz, że takie mogą być teraz programy dofinansowania. A może jest to po prostu zwykła nadgorliwość…? Wtedy trzeba się zgodzić z Panią Attyką, która we wcześniejszym komentarzu napisała, że pachnie to niestety zwykłym koniunkturalizmem. Możemy też oczywiście przyjąć wersję, że TW – ON udało się w ten sposób wykiwać Ministerstwo Kultury albo że pracują w nim urzędnicy z dużym poczuciem humoru. Bo chyba tylko niewiele osób mogłoby poważnie potraktować dedykowanie wszystkich premier, w tym „Damy kameliowej” rocznicy stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości.
Cieszę się, że wspomniałaś o Borisie Ejfmanie. Jestem pewna, że gdyby zdecydował się kiedyś zrobić balet o Chopinie, byłby to spektakl odważny, nietuzinkowy i oryginalny. Innych przecież nie robi. A tak swoją drogą – ciekawe kiedy jego zespół odwiedzi Polskę…? Od czasu ostatniej wizyty zdążył zrealizować nowe spektakle. Chętnie bym je obejrzała na naszej scenie. Zdaję sobie sprawę, że jego zespół jest cały czas w trasie, w najbliższych dniach wystąpi np. w Koch Theater w Nowym Jorku i może to być trudne do zorganizowania. Kiedyś jednak odwiedzał TW – ON regularnie, bilety znikały tuż po rozpoczęciu sprzedaży i był zawsze entuzjastycznie przyjmowany przez publiczność. Znam nawet osoby, które twierdzą, że do TW – ON chodzą tylko na balety Ejfmana. W repertuarze Opery w Wilnie jest „Czerwona Giselle” w wykonaniu litewskiego zespołu (najbliższe przedstawienie odbędzie się 13 kwietnia); wcześniej (bodaj w marcu) Sanktpetersburski Teatr Baletu Borisa Ejfmana wystąpił na wileńskiej scenie z nową wersją baletu o Czajkowskim, teraz zatytułowanym „Czajkowski. PRO et CONTRA” . Ja chyba wybiorę się obejrzeć ten spektakl pod koniec czerwca do Wiednia (zostanie wystawiony w Burgtheater) albo do Berlina, w którym oprócz „Czajkowski. PRO et CONTRA” będzie też można zobaczyć „Czerwoną Giselle”. Nadal jednak liczę, że Krzysztof Pastor, będzie zapraszać Ejfmana nie tylko do Wilna, ale też do Warszawy.