Polska „Dama kameliowa”

W ubiegłą sobotę w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej „zabrzmiała polskością” kopia fortepianu, na którym koncertował w Warszawie Fryderyk Chopin, uznana przez ministra Piotra Glińskiego za „symbol polskości, który świadczy o sile polskiej kultury”. Wprawdzie opinia wydaje się trochę przesadzona – z korespondencji Chopina jasno wynika, że bardziej cenił (lepiej brzmiący) wiedeński instrument – ale w jubileuszowym sezonie ministrowi zapewne nic innego nie wypadało powiedzieć.

„W sezonie 2017/2018 – podobnie jak i kolejnym – podstawą myślenia programowego jest polskość: w najlepszym, najwyższym tego słowa rozumieniu” – to cytat z „Książki sezonu” wydanej przez TW – ON. Z publikacji dowiadujemy się też, że „obie premiery baletowe – wieczór zatytułowany »Balety polskie« i »Dama kameliowa« – dedykowane są rocznicy stulecia odzyskania niepodległości”. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby również ten drugi tytuł (premiera 20 kwietnia) na siłę włączyć do obchodów. Ale najwyraźniej w stulecie odzyskania niepodległości wszystko jest możliwe i nawet najbardziej karkołomne konstrukcje myślowe są dozwolone.

Swietłana Zacharowa jako Marguerite Gautier. Anna Tichomirowa jako Manon Lescaut. Siemion Czudin jako kawaler Des Grieux. Zdjęcie: Michaił Logvinov/Teatr Bolszoj

Swietłana Zacharowa jako Marguerite Gautier.
Anna Tichomirowa jako
Manon Lescaut.
Siemion Czudin jako kawaler Des Grieux.
Zdjęcie: Michaił Logvinov/Teatr Bolszoj

„Dama kameliowa” nie jest baletem nowym. Choreografię stworzył 40 lat temu John Neumeier, Amerykanin osiadły od wielu lat w Niemczech, obecnie dyrektor Baletu Hamburskiego. Premiera odbyła się w Sttutgarcie. W głównych rolach wystąpiła wtedy para słynnych tancerzy – Marcia Haydée i Egon Madsen oraz Richard Cragun, jako kawaler Des Grieux.

Od tego czasu „Dama kameliowa” zagościła na wielu innych scenach europejskich – tytuł znajduje się w repertuarze Teatro alla Scala w Mediolanie (w grudniu udział w spektaklu wzięli Swietłana Zacharowa i Roberto Bolle), Opery Paryskiej (jest też wersja dostępna na DVD, zarejestrowana w Palais Garnier w 2008 roku, z Agnès Letestu i Stéphanem Bouillon). W 2014 roku odbyła się premiera w Teatrze Bolszoj w Moskwie i tę inscenizację mogliśmy już kilkakrotnie oglądać w kinach – dzięki transmisjom „Bolshoi Ballet Live” – i w rewelacyjnej obsadzie, z udziałem Swietłany Zacharowej, Edwina Rewazowa, Anny Tichomirowej, Siemiona Czudina i Kristiny Kretovej. Bardzo jestem ciekawa, jak sobie z tym wyzwaniem poradzi Polski Balet Narodowy; choreografia Johna Neumeiera jest doskonała, ale o powodzeniu tego spektaklu zadecyduje jego wykonanie.

„Damę kameliową” napisał Aleksander Dumas (syn) tuż po śmierci Alphonsine Plessis, znanej jako Maria Duplessis – słynnej paryskiej kurtyzany, utrzymanki wielu wpływowych mężczyzn. Dumas poznał ją w 1844 roku w paryskim Teatrze Variété. Ich romans trwał zaledwie kilka miesięcy, w sierpniu 1845 roku Dumas wysłał kochance pożegnalny list, w którym napisał: „Najdroższa Mario, nie jestem dostatecznie bogaty, by cię kochać tak, jak chciałbym, i niedostatecznie biedny, by być kochanym tak, jak ty byś chciała”.

Dwa lata później Maria umarła na suchoty (miała tylko 23 lata), a poruszony tą wiadomością Dumas, po przeczytaniu wszystkich listów zmarłej, napisał „La dame aux camèlias”, w której Alphonsine stała się Marguerite Gautier, zaś on – Armandem Duval. Powieść okazała się bestsellerem, a Dumas uświadomiony przez Paula Siraudina, francuskiego librecistę, że jego historia to nie tylko gotowy dramat, ale i „żyzne pole, którego nie można zostawić odłogiem”, w tydzień przerobił powieść na sztukę teatralną. W roku 1852 zachwycił się nią Giuseppe Verdi. W ten sposób powstała „La Traviata”, opera o kobiecie zbłąkanej, skazanej, której nikt nie może uratować.

Edwin Rewazow jako Armand Duval. Swietłana Zacharowa jako Marguerite Gautier. Zdjęcie: Elena Fetisova/ Teatr Bolszoj

Edwin Rewazow jako Armand Duval.
Swietłana Zacharowa jako Marguerite Gautier.
Zdjęcie: Elena Fetisova/ Teatr Bolszoj

John Neumeier rozważał wykorzystanie muzyki Verdiego, pomysł użycia w balecie utworów Chopina podsunął mu dyrygent Gerhard Markson. Wybór okazał się doskonały. Choć Chopin nigdy nie skomponował muzyki dla baletu ani opery, oglądając „Damę kameliową”, odnosimy wrażenie, jakby znajdujące się w scenariuszu muzycznym – II i I Koncert fortepianowy, preludia, nokturny, walce, polonez, ballada i sonata – zostały specjalnie stworzone dla opowiedzenia losu Marii Duplessis.

Ale przecież wiele z tych utworów skomponował Chopin pod wpływem osobistych przeżyć – Koncert f-moll, o którym Jarosław Iwaszkiewicz napisał, że wejście fortepianu „brzmi jak otwarcie bramy do jakiegoś przybytku miłości i spokoju…”, zainspirowany został stanem młodzieńczego zakochania w Konstancji Gładkowskiej, a wydany kilka lat później z dedykacją dla Delfiny Potockiej. Biografowie nie mają też wątpliwości, że w tym samym stanie zauroczenia Konstancją znajdował się Chopin, pisząc Koncert e-moll. Zwłaszcza w części środkowej panuje duch melancholii i rozmarzenia, o którym w liście do Tytusa Woyciechowskiego kompozytor napisał: „Jest to dumanie w piękny czas wiosny, ale przy księżycu”. Ten sam nastrój odnaleźć możemy w nokturnach, „pieśniach nocy”, doskonale wpisujących się w klimat romantycznej epoki, także w preludiach, których powstanie wiąże się ze związkiem Chopina z George Sand i ich pobytem na Majorce, gdzie początkowo wiedli według słów Chopina „przecudne życie” w uroczej willi niedaleko Palmy, a potem w tajemniczym klasztorze w Valldemosie. „Polskości” trudno więc się w tych utworach doszukać, przynajmniej w wymiarze, o którym zdają się niektórzy marzyć, a libretto „Damy kameliowej” z uczuciami patriotycznymi nic nie ma wspólnego.

Owszem, mazurki Chopina, słynne miniatury taneczne, należące do najliczniejszej grupy jego utworów, są obok polonezów najbardziej „polskie”. Nigdy by nie powstały bez polskich tańców ludowych: mazura, kujawiaka, oberka i bez polskiej muzyki ludowej. Ale z mazurków John Neumeier w swoim balecie akurat nie skorzystał. A poza tym to nie „polskość” decyduje o ich wielkości. „To »muzyczność«, czysto muzyczna narracja i forma dzieła, a nie treści pozamuzyczne, czynią muzykę genialną. Chopinowska idea polskości – tak jak w ogóle idee muzyki narodowej – przekracza treści muzyczne. Zawiera w sobie wartości duchowe, a więc to, co nieuchwytne werbalnie, a co muzyka przedstawia w sposób bezpośredni, w tym przywiązanie do wszystkiego, co buduje dziedzictwo narodowe…” – napisała prof. Jagna Dankowska w eseju zatytułowanym „Myślenie filozoficzne w epoce Chopina”.

Jeśli więc Teatr Wielki – Opera Narodowa koniecznie pragnął, w rocznicę stulecia niepodległości, podporządkować wszystko „polskości”, od której w głowie już się może zakręcić, to powinien raczej zamówić balet o Delfinie z Komarów Potockiej – absolutnie wyjątkowej heroinie romantycznej, której biografia przypomina scenariusz filmowy, muzie Chopina, żonie Mieczysława Potockiego, wielkiej miłości Zygmunta Krasińskiego, lwicy salonowej znającej „wszystkich”, przyjaciółce Cypriana Norwida, Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza, Honoriusza Balzaca czy Hieronima Bonapartego, brata Napoleona. Delfina była piękną, wykształconą, oczytaną, utalentowaną artystycznie kobietą.

Delfina Potocka

Była też wyemancypowana (ze znęcającym się nad nią psychicznie i fizycznie Potockim rozwiodła się i wyjechała do Paryża). Pochodziła z zamożnej rodziny, od męża przysługiwała jej renta w wysokości 100 tys. franków rocznie. Z łatwością więc przekroczyła ograniczenia własnej klasy i wybiła się na niezależność. Była jedną z najbliższych Chopinowi osób, na jego prośbę śpiewała mu na łożu śmierci (sama zmarła na raka w wieku 70 lat). I co ważne, Delfinie Potockiej, a nie Alphonsine Plessis, zadedykował Chopin Koncert f-moll.

Czy nie jest to temat na polski balet…?