Upadek Baletu Warszawskiego
„To było straszne, (…) kiedy zobaczyłem Diagilewowskich tancerzy, to najpierw oniemiałem z wrażenia, a potem postanowiłem niezwłocznie wracać do Polski. Po okresie jakiegoś załamania i zniechęcenia zabrałem się do mozolnej i systematycznej pracy” – tak Leon Wójcikowski wspominał w rozmowie z Bogusławem Kaczyńskim, przywołanej w książce Ireny Turskiej „Przetańczone życie. Rzecz o Leonie Wójcikowskim”, swoje pierwsze dni w Baletach Rosyjskich Siergieja Diagilewa.
Do zespołu został zaangażowany w sierpniu 1915 r. Wcześniej ukończył warszawską Szkołę Baletową i występował na scenie Teatru Wielkiego. U Diagilewa nad kondycją techniczną i sprawnością interpretacyjną tancerzy czuwał w tym czasie Enrico Cecchetti, wybitny pedagog, z którym w latach 1902-1905 wiązano w Polsce nadzieje na zreformowanie stołecznego baletu.
Wcześniej ogłoszono stan kryzysowy teatrów rządowych, powołano specjalną komisję do rozpatrzenia aktualnej sytuacji i określenia potrzeb, a Antoniemu Sygietyńskiemu (5.03.1850-14.06.1923) powierzono opracowanie memoriału o stanie polskiej sztuki baletowej.
Spisaną i przedstawioną dyrekcji wypowiedź „W sprawie reformy teatrów warszawskich” opublikował w 1901 r. „Kurier Warszawski”. W 1971 r. memoriał został wydany w formie książeczki pt. „Balet warszawski na przełomie XIX i XX wieku”, w opracowaniu i ze wstępem Bożeny Mamontowicz-Łojek, przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne.
Wiedziałem, że czeka mnie praca nie lada i że będę musiał gadać za wszystkich. Odrzuciłem tedy na bok wszelką pracę (…) i pożyczywszy 450 rubli (na 3% miesięcznie), oddałem się sprawie duszą i ciałem. Czym zdziałał co, nie wiem. To pewne jednak, że przez miesiąc gotowało się jak w garnku. Wszystkie moje postulaty przeszły w zasadzie. Co się jednak z nimi stanie w praktyce, nie śmiem nawet wieszczyć. Widzę tylko prywatę, namiętności niskie i tchórzostwo. Ani kawałka człowieka, który by widział idee! Reforma baletu? I owszem, byle moja kochanka została. Język polski w operze? I owszem, byle nie usuwać Włochów dających łapówki. Reforma Teatru Rozmaitości? I owszem, bylem ja był dyrektorem…
– z korespondencji Antoniego Sygietyńskiego i Piotra Chmielowskiego.
Krytyce poddane zostały ubogi repertuar (od stycznia 1892 r. do lipca 1901 r. zaprezentowano w Teatrze Wielkim 18 baletów, z tego sześć po raz pierwszy), szablonowe choreografie i mierna muzyka, których nikłe walory artystyczne miał „rekompensować” pozbawiony gustu przepych scenograficzny spektakli.
„Śnieg i ogień” powiększa liczbę utworów podobnych przeszłych i przyszłych, nie wzbogacając jednak żadnym nowym szczegółem, chyba tym, iż przyjmuje w nim udział płeć wyłącznie piękna, z wyjątkiem jednego i jedynego tancerza (Jana Walczaka).
– „Kurier Poranny”, 12 października 1900 r.
Powodzeniem, acz nie pozbawionym zastrzeżeń cieszyły się balety „Pan Twardowski” i „Wesele w Ojcowie”. Atrakcją było „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego, chwalone przez autora memoriału w warstwie muzycznej, krytykowane od strony wykonawczej i inscenizacyjnej.
Sygietyński, zwolennik baletu romantycznego („poetycznego”), w którym ruch wynikał z akcji i był odzwierciedleniem stanów duchowych, nie mógł się pogodzić z dominacją ubogiej dramaturgicznie i nastawionej na wirtuozerię szkoły włoskiej, której przedstawicielem był Rafael Grassi, zaangażowany przez Teatr Wielki od 1892 r. na stanowisku kierownika baletu i pełniący funkcję głównego choreografa.
Z baletu usunięto w orkiestrze muzykę piękną, a na scenie sztukę choreograficzną, uzmysławiającą rytm tej muzyki. Natomiast wprowadzono akrobatykę w takt bębnów przy odgłosie trąb wrzaskliwych. Ponieważ to samo odbywa się w cyrku, z dodatkiem ćwiczeń na trapezie i turniejów konnych, nic dziwnego zatem, iż cyrk zabrał Teatrowi Wielkiemu część publiczności uczęszczającej na balet. Nie można bezkarnie zmieniać charakteru przedstawień, istoty sztuki.
Dużo do życzenia pozostawiał też jego zdaniem poziom zespołu, któremu zarzucał brak słuchu muzycznego („zaledwie jakieś kilka osób z całego zespołu wykonywa ruchy w takt muzyki”), a także złe ustawienie ciała („ramiona przyciągnięte do karku, kolana zebrane do środka i stopy wykręcone od pola”).
Skutek był opłakany. Frekwencja malała, przedstawienia przynosiły straty (w 1900 r. balet kosztował 78 tys. rubli, dochód wyniósł 18 tys.). I choć, jak podkreślił Sygietyński, „balet nigdzie się nie opłaca; jest to jego przywilej” i „o zmniejszeniu płacy mowy nawet być nie może”, koszty utrzymania zespołu, w którym według różnych źródeł zaangażowanych było 177–193 tancerek i tancerzy oraz personelu, były nieadekwatne do osiąganych efektów artystycznych.
Sugerował więc zredukowanie składu. Co też uczyniono, a Sygietyński stał się wrogiem numer jeden środowiska baletowego i nawet krytykujących stan warszawskiego baletu dziennikarzy oraz wydawców.
Nie żałował szczypań i różnych przytyczek
Mędrzec kurierkowy, tyciuni krytyczek,
I dotąd gryzmolił o teatrze brednie,
Aż zachwiał teatrem ów krytyk bezwiednie.
– „Mucha”, 1901 r.
W 1902 r. sprowadzono do Warszawy Enrico Cecchettiego, który cudów również nie zdziałał. Podniósł wprawdzie poziom techniczny zespołu, ale nadal szwankował repertuar, niezadowalający publiczności ani krytyków. Słynny Włoch opuścił Teatr Wielki w sierpniu 1905 r.
Może więc reformę baletu należało zacząć od szkoły baletowej, co również postulował Antoni Sygietyński, pisząc: „Do szkoły baletowej przyjmuje się dzieci bez wyboru: nikt nie zwraca uwagi na budowę klatki piersiowej, na proporcję rąk, na powab twarzy, ba! nawet na prawidłowy układ nóg. (…) Muzykalność nie obowiązuje też wcale, jak gdyby taniec nie był w związku ścisłym z muzyką. Następnie dzieci raz przyjęte do szkoły, zdolne czy niezdolne, pozostają w niej bez końca”. Wytykał też przerost personelu, zalecał redukcję klas, a przede wszystkim stworzenie programu i powierzenie nauczania utalentowanym pedagogom.
Każdy mistrz uczy podług swojej maniery, podług swego widzimisię. Uczniowie i uczennice przechodzą z klasy do klasy bez należytego przygotowania. (…) Żadnego skojarzenia ruchów! Każdy inaczej trzyma głowę, każdy inaczej wymachuje rękoma, każdy inaczej dokonywa skoków. (…) Toż samo na scenie. Stąd brak wyrazu: wszyscy tańczą czy skaczą jak lalki nakręcone.
Czytając te fragmenty, łatwiej sobie wyobrazić i zrozumieć przerażenie Leona Wójcikowskiego podczas pierwszych lekcji baletu i prób w zespole Diagilewa. Planowana reforma nie została zrealizowana – w latach 1907-14 w szkole i na scenie nadal panowały stare wzorce. W nowym zespole musiał więc szybko nadrobić braki w edukacji. Kiedy jednak kilkanaście lat później wrócił do Warszawy, dzięki zdobytemu w ten sposób doświadczeniu stał się jednym z najbardziej cenionych i lubianych pedagogów.
Niestety, dzisiaj polskie szkolnictwo baletowe również boryka się z problemami.
Komentarze
A jaki wniosek z tej archiwalnej do kwadratu lektury dla nas współczesnych, tu i teraz? Że przeczytana po latach? OK, ale brak mi puenty.