Fabryka snów Rudolfa Nuriejewa
Mowa o „Kopciuszku” Siergieja Prokofiewa w choreografii Nuriejewa z 1986 roku, który w tym miesiącu przypominany jest w Mezzo (najbliższa emisja 9 kwietnia), a w listopadzie pojawi się na afiszu Opery Paryskiej. Polecam ten balet trochę niepewnie, biorę pod uwagę, że nie musi to być miłość od pierwszego wejrzenia. Jest to raczej realizacja należąca do grupy baletów, z którymi stopniowo należy się zaprzyjaźniać oglądając przynajmniej dwa razy.
Nuriejew pozostał wierny partyturze. Dlatego trzeba znieść, a nie zawsze przychodzi to łatwo, dużą liczbę scen zbiorowych, które w pewnym momencie – mimo inwencji choreograficznej – stają się monotonne i balet zaczyna się trochę dłużyć. Wiąże się z tym odwieczny dylemat – czy wypada ciąć partyturę. Dążą do tego często choreografowie, kompozytorzy wyrażają mniej lub bardziej stanowcze sprzeciwy. Ja wolę niedosyt i bliska jest mi dewiza Fredericka Ashtona, który kiedyś powiedział: „Rób swoje balety tak, aby publiczność wychodząc z teatru chciała więcej”.
Zupełnie mi natomiast nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie nawet bardziej podoba inne od tradycyjnego libretto. Nuriejew zmienił treść zachowując przesłanie, chyba nawet nadał mu głębszy wymiar. Nie jest to już tylko opowieść o spełnianiu marzeń i zmianie dotychczasowego życia na lepsze. W domyśle pojawia się motyw walki o uznanie talentu i sławę. Prokofiew poniósł za życia porażkę. Wrócił z Francji do Związku Radzieckiego i niedługo po premierze „Kopciuszka” prawie cała jego twórczość została potępiona. Nuriejew na odwrót – uciekł do Francji, dzięki temu jego sen o sławie stał się realny, choć życie później szczęśliwie się nie potoczyło. W balecie wszystko kończy się happy endem.
W pierwszej scenie Kopciuszek (Agnès Letestu) ogląda w ukryciu afisz reklamujący „The Kid” (Brzdąca) Charliego Chaplina. Dalej do akcji wkraczają macocha (Stéphane Phavorin) i siostry przyrodnie (Laëtitia Pujol, Stéphanie Romberg). Pojawia się – znany z libretta z 1945 roku – motyw kłótni o jedwabny szal. Na scenę wtacza się też bezwolny ojciec (w wersji Nuriejewa jest alkoholikiem), odbywa się lekcja baletu z udziałem nauczyciela tańca, w końcu znienacka zjawia się nieznajomy, który okazuje się spełniającym marzenia producentem filmowym. Zamiast balu w pałacu księcia odbywają się castingi, podczas których Kopciuszek poznaje sławnego aktora (José Martinez). Reszty nie trzeba już dopowiadać… No, może poza tym, że tytułowa bohaterka nie tylko znajduje prawdziwą miłość, ale i zawodowe spełnienie.
Nuriejew należał do choreografów, którzy każdą scenę starają się maksymalnie utanecznić. Choreografia „Kopciuszka” powstała na bazie różnych stylów i technik tańca – neoklasycznego, modern, jazzu. Ciekawie zbudował sceny zbiorowe, duety i monologi. Miał głowę pełną pomysłów i maksymalnie angażował cały zespół dając się wszystkim wytańczyć. Warto również podkreślić, że rzadko się zdarza, aby genialny tancerz był jednocześnie wybitnym choreografem. Więc mimo zastrzeżeń trzeba ten balet obejrzeć. A tuż przed każdą emisją w programie Mezzo znajduje się film dokumentalny „Nureyev Constellation” z udziałem m.in. takich gwiazd światowego baletu jak Yvette Chauviré, Pierre Lacotte, John Neumeier, Sylvie Guillem i Nicolas Le Riche.
Komentarze
A tymczasem smutek: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/257323.html
Bardziej podobała mi się wersja Kopciuszka Ratmanskiego z Teatru Mariinskiego, tez prezentowana niegdyś w Mezzo. Mniej uwspolczesniona, bardziej komiczna, no i tancerze znacznie wyższej klasy.
Na szczęście jednak balet opiera się bardziej skutecznie rozbestwionym stage directorom, którzy zniszczyli juz prawie wszystkie opery. Jakby na przekor muzycy coraz częściej grają na starych instrumentach z epoki.
Rzeczywiście ten balet nieco się dłuży, ale w obliczu genialności muzyki Prokofiewa rzeczywiście jest dylemat: ciąć czy nie ciąć. Choć nie przepadam za tą wersją – i, o zgrozo, za choreografiami Nuriejewa w ogóle – to trzeba przyznać, że na Kopciuszka znalazł nietuzinkowy pomysł i spektakl ze zmienionym, a właściwie przeniesionym w inne czasy librettem, się broni. No i wszedł do kanonu różnych wersji „Kopciuszka” niezaprzeczalnie. Oglądałam nagranie z 1987 roku wielokrotnie gdy nie było YouTube, a to puszczali w TV.