Premiera w Berlinie. Sharon Eyal tworzy coś nowego
Duża biała płachta materiału na czarnym tle. Trzy tancerki i czterech tancerzy w czarnych kostiumach, składających się z body, stanika, koszulek, obcisłych bokserek, podkolanówek i zakolanówek, chodzą jak po wybiegu, biegają, w końcu tańczą – w grupie, w duetach, solo. To spektakl „Distant Matter” Anouk van Dijk, holenderskiej choreografki, stworzony specjalnie dla Staatsballet Berlin. Premiera odbyła się w piątek w Komische Oper w Berlinie. Anouk van Dijk posługuje się Countertechnique, wynalezionym przez siebie systemem, którego główna idea opiera się na założeniu, że ruch jednej części ciała – zmierzającej w określonym kierunku – jest równoważony ruchem innej części i wykonywanym w innym kierunku. Wierzę, że Countertechnique ułatwia pracę, uelastycznia ciało, eliminuje kontuzje, sprawia, że tancerze lepiej się poruszają i łatwiej się odnajdują we współczesnych technikach. Staatsballet Berlin tańczy doskonale, w różnych zresztą stylach i technikach tańca, ostatnio chociażby w „Bajaderze” Aleksieja Ratmańskiego, za moment odbędzie się premiera „Sylfidy” Augusta Bournonville’a – w wersji zrealizowanej przez Franka Andersena. Jednak za pomocą tej metody nie udało się Anouk van Dijk, przynajmniej nie tym razem, stworzyć wciągającej opowieści. Trudno też w samej kompozycji odnaleźć ciekawe technicznie, nieznane dotąd rozwiązania; choreografia opiera się na dobrze znanych schematach, do których nie zostały dodane nowe wartości formalne ani interpretacyjne.
Już po premierze sięgnęłam do programu i przeczytałam, w dość zawiły sposób wytłumaczoną, treść spektaklu, która sprowadza się do tego, że ludzie pogubili się w przerastającej ich rzeczywistości i muszą ją sobie sami poukładać. Ja takich skojarzeń nie miałam. Oglądałam, momentami nawet z lekkim znużeniem, poprawny warsztatowo i dobrze wykonany spektakl bez treści, podtekstów, ładny wizualnie, ale nie wywołujący głębszych emocji. Nie zawiodła mnie natomiast Sharon Eyal. A nawet otrzymałam więcej niż się spodziewałam.
We wrześniu opisywałam pokaz domu mody „Dior” wiosna/lato 2019, do którego Sharon Eyal ułożyła choreografię. W Berlinie obejrzałam spektakl „Half Life”, stworzony w 2017 r. dla Royal Swedish Ballet, kilka miesięcy temu przekazany Staatsballet Berlin i teraz wystawiany razem z „Distant Matter” Anouk van Dijk.
Grupa trzynastu tancerek i tancerzy, w cielisto-skąpych kostiumach, drepcze w miejscu, przez większość czasu na ugiętych lekko kolanach, ale oprócz tego ciekawie zastosowanego transowego plié, pojawia się też dające lekki oddech relevé. Artyści giętko i plastycznie tańczą tułowiem, ramionami, ręce wykonują ruchy raz płynne, raz nieco kanciaste, dłonie dotykają ciała. Taki hipnotyczny seans trwa około 20 minut. I nagle – zupełnie niespodziewanie – następuje zmiana nastroju, pojawia się inny rodzaj napięcia. Widzowie oczarowani zostają onirycznym obrazkiem stworzonym z klasycznych changement de pieds, pas de chat, pas assemblé, pas de bourrée couru i z rąk tańczących jak w „Umierającym łabędziu”, ale zjawiskowo wykorzystanych w nowy, zniewalający sposób. Ten moment nie trwa długo, po chwili kurtyna zaczyna powoli opadać – jeszcze jeden genialny zabieg pozostawiący publiczność z miłym uczuciem niedosytu i zaskoczenia.
Stefan Kisielewski tak napisał w 1972 r. o muzyce Siergieja Prokofiewa: „Prokofiew był znakomitym propagatorem nowej estetyki, bo umiał nie tylko obrażać, ale też porywać i zajmować. Ujmował prostotą, bezpośredniością i autentyzmem inwencji. Potrafił nastraszyć kakofonią, po czym nagle pogrążał się w trójdźwiękach. I cóż się okazuje? Tak dobrze, wręcz beznadziejnie dobrze znane stare trójdźwięki brzmią naraz zaskakująco świeżo, bo zestawione są tak, jak to nikomu przedtem nie wpadło do głowy – a przecież oczywiste jest, że tutaj tak właśnie brzmieć muszą (…) Mechaniczne niemal, u innego monotonne, uporczywe powtarzanie tej samej figury rytmicznej daje tu nagle efekt niespodziewanie intensywny, po prostu otwierający nowe pokłady wrażliwości. Istny czarodziej z tego Prokofiewa; jak mało komu, dane mu było stworzyć »nowy dreszcz«” – to skojarzenie nie jest przypadkowe; dzień przed berlińską premierą obejrzałam w Deutsche Oper „Romea i Julię” w choreografii Johna Cranko.
Wrażenia opiszę w następnym wpisie. Tymczasem zachęcam do oglądania spektakli Sharon Eyal – moim zdaniem, podobnie jak Prokofiew, Maurice Béjart, Boris Ejfman, William Forsythe, Akram Khan i kilku innych genialnych twórców, dołączyła do grona artystów, którzy tworzą „jakości jakich przedtem nie było”. Tylko koniecznie na żywo. Efekt jest zdecydowanie mocniejszy.
VAN DIJK | EYAL, Staatsballett Berlin, Komische Oper Berlin
15.03.2019, 25.03.2019, 01.04.2019, 11.04.2019, 14.04.2019, 30.05.2019, 01.06.2019