A ja się nie nudziłam

W kinie spędziłam nie jeden, ale cztery udane noworoczne wieczory. Czuję się też w obowiązku poinformować, że „Koty” nie są opowieścią o niczym, i że oprócz znanych przebojów w filmowej adaptacji słynnego musicalu znalazł się nowy (absolutnie genialny) utwór, „Beautiful Ghosts”, nominowany do Złotych Globów 2020 w kategorii „Najlepsza piosenka”, już nucony przez fanów oczekujących zbliżającej się ceremonii rozdania nagród.

Pogrążony w nocnej ciszy Londyn. Stukot damskich obcasów. Automobil. Przed chwilą podjechała nim zagadkowa dama. Smętnie podświetlone teatralne neony i krótki fragment muzyczny sugerują wejście do innego świata. Jeszcze tego nie wiemy, ale niebawem w Teatrze Egipskim odbędzie się Kocurkowy Bal.

Ciemny, zaśmiecony zaułek. Jeden szybki ruch i ląduje w nim tajemniczy worek. Oswobadza się z niego piękna biała kotka. To Victoria (w tej roli Francesca Hayward, Principal of The Royal Ballet), porzucona przez swoją elegancką panią zostaje przyjęta do kociej drużyny.

Tak zawiązuje się akcja filmu „Cats” w reżyserii Toma Hoopera, który właśnie wszedł na nasze ekrany.

„The poems were written in the nonsense tradition”, Carolyn Vega, the curator for the Berg Collection, at the New York Public Library, explained recently. Sara Beth Joren, a publicist for the library, chimed in: „And that’s why when people hate on »Cats«—like, »Oh, there’s no plot.« It’s just, like, »Yeah, there wasn’t supposed to be.« And, anyway, there is a plot. There’s a cat trying to go to the Heaviside Layer. That’s a plot.” (Francesca Hayward, the Pick of the Litter in „Cats”, The New Yorker, 16.12.2019).

Zatem w „Kotach”, również w opinii fachowców specjalizujących się w twórczości Eliota, treść istnieje i jednak noblista nie pisał o niczym. Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów – miał powiedzieć Stanisław Lem. Choć chyba nikomu nie udało się jeszcze ustalić, gdzie i kiedy wypowiedział tę słynną sentencję, spostrzeżenie, nieważne przez kogo uczynione, tłumaczy histeryczne reakcje w mediach społecznościowych na streszczający fabułę zwiastun, który – kto, by się spodziewał – niespodziewanie obraził wyrafinowany gust masowej widowni, naruszył jej wymagające estetyczne a priori.

Fakt, że na afiszu anonsującym broadwayowską premierę w 1982 r. napisano: „Cats has no plot, no book, no real story line; it is simply an arrangement of 20 of Eliot’s Old Possum poems for dancers and orchestra”, niczego nie zmienia. Afiszy nie zawsze trzeba traktować dosłownie. Diagilew, niech za przykład posłuży baletowa historia, promując „Le Train Bleu” żartobliwie pisał, że treść niczego nie przedstawia, „nie ma żadnego niebieskiego pociągu, scena przedstawia nieistniejącą plażę, która rozciąga się przed jeszcze mniej istniejącym kasynem. W górze szybuje samolot, którego nie widać. A jednak, gdy balet wystawiono po raz pierwszy w Paryżu, wszystkich ogarnęła nieprzeparta chęć wyjazdu do Deauville w celu zażywania tam kąpieli i uprawiania ćwiczeń gimnastycznych”.

W „Kotach” słuchamy „Kocurkowych piosenek dla Kocurków”, „metaforycznych, pedantycznych, politycznych, hipnotycznych, cynicznych, magicznych”, obdarzonych ludzkimi cechami kotów: żarłoków, dandysów, rabusiów, magików, aktorów…Reżysersko obraz wypada bez zarzutu – są podtrzymujące napięcie zmiany nastrojów i miejsca akcji. Treść dopowiadają również dialogi. A wszystko zmierza ku kulminacji (Macavity przegrywa) i rozwiązaniu, czyli werdyktowi Wyroczni (Judi Dench), która zadecyduje, kto otrzyma zaszczyt udania się do jonosfery. „Dzisiejsza noc jest magiczną nocą, w której wybieram kota, który zasługuje na nowe życie. Oceniam kota po jego duszy” – mówi. Jest też adresowany do widzów epilog, o tym, jak należy traktować koty, i jak się z nimi przyjaźnić. Części łączą się w całość, akcja jest konsekwentnie poprowadzona od pierwszej do ostatniej sceny.

CGI

Największą wrzawę wywołały obrazy generowane komputerowo. Po grudniowej premierze wśród recenzentów zapanował nastrój zbiorowej histerii i obrzydzenia do filmu, porównywalny z reakcjami na „Święto wiosny” Igora Strawińskiego w choreografii Wacława Niżyńskiego. Widzowie byli mniej okrutni. The Guardian opublikował komentarze swoich czytelników broniących filmu. Można je przeczytać: tutaj. Universal Pictures podjął jednak decyzję o „ulepszeniu obrazów” i w kinach od stycznia wyświetlana jest nowa wersja. Ale w naszych polskich recenzjach, obrzydzenie do warstwy estetycznej filmu nie minęło (efekty specjalne tylko u jednego bądź dwóch autorów zyskały uznanie) albo przerodziło się w nastrój malkontenctwa, moim zdaniem nieuzasadniony.

Choreografia stworzona przez Andy’ego Blankenbuehlera, trzykrotnego zwycięzcy Tony Awards, pięć razy nominowanego, jest doskonała. Idealnie zsynchronizowana z muzyką, dopowiada treść, charakteryzuje postaci. Nie jest nudna, w każdej scenie choreograf zastosował inne środki, sprawnie i z finezją wykorzystał broadway jazz, contemporary ballet, breakdance, taniec rewiowy. Scena, w której prezentuje się tłuściutka Rozkoszka (Rebel Wilson) – tak, każdy z kotów, musi zaśpiewać piosenkę o sobie, pod tym warunkiem ma szansę otrzymać nowe życie (na tym polega fabuła inspirowana wierszami Eliota i je wykorzystująca) jest wyśmienita, niesłusznie zjechana za obsceniczność. Zminiaturyzowane komputerowo, śpiewające myszy i tańczące na torcie karaluchy, to jeden z choreograficznych majstersztyków, który nie byłby możliwy bez CGI (Computer Generated Imagery).

Francesca Hayward i Steven McRae, kolejna gwiazda z Royal Ballet, świetnie odnaleźli się w hollywoodzkiej produkcji zachowując baletowy sznyt. Czy naprawdę żaden z recenzentów baletowych nie dostrzegł ich udanego debiutu na musicalowej scenie? Przecież tańczą rewelacyjnie. Francesca Hayward jako Victoria jest, obok Gryzabelli (Jennifer Hudson) i Wyroczni, czołową bohaterką tej opowieści. Steven McRae w roli Kota kolejowego daje obłędny popis stepowania, cała zresztą scena – reżysersko, scenograficznie, choreograficznie – zasługuje na jakąś oddzielną nagrodę.

Beautiful Ghosts

To utwór napisany przez Andrew Lloyd Webbera i Taylor Swift. Dlaczego powstał, proszę posłuchać:

Kiedy Grizabella (Jennifer Hudson), the Glamour Cat, słynna niegdyś salonowa kocica, która zadała się z Macavity (Idris Elba) i teraz mieszka na jałowej ziemi (brzmi znajomo, wszak „Ziemia jałowa” to dzieło Eliota), śpiewa:

Memory,
All alone in the moonlight,
I can smile at the old days,
I was beautiful then.
I remember, the time I knew what happiness was,
Let the memory live again

Victoria odpowiada:

All that I wanted was to be wanted
Too young to wander London streets, alone and haunted
Born into nothing
At least you have something, something to cling to
Visions of dazzling rooms I’ll never get let into
And the memories were lost long ago
But at least you have beautiful ghosts

W filmie piosenkę śpiewa Francesca Hayward. A na koniec, już w trakcie napisów końcowych, jeszcze raz Taylor Swift (w jej wykonaniu słyszymy też utwór „Macavity”). Czy coś jest „nie halo” z tym fragmentem? Nikt mi nie wmówi, że nie jest to udana scena. A rola Victorii i cała fabuła nie staje się dzięki temu jeszcze ciekawsza, głębsza i bardziej wzruszająca. Zwłaszcza że na tym nie koniec. Potem Judi Dench – Wyrocznia, nestorka – wtrąca kilka zdań o szczęściu. Ja nic więcej nie potrzebuję. Takie momenty absolutnie mi wystarczą. OK, przyznaję, że po pierwszym seansie byłam lekko zawiedziona Jennifer Hudson w drugiej części „Memory”. Ale to uczucie minęło następnego dnia. I nie wróciło podczas kolejnych wieczorów z „Kotami”. Jej sposób interpretacji można posłuchać na załączonym filmiku. A już w nocy dowiemy się, czy „Beautiful Ghosts” zdobyły Złote Globy.

Czytaj też:

Francesca Hayward i słynne „Koty” Andrew Lloyda Webbera

Can’t believe the negative publicity’: your reviews of Cats

Przeżycie estetyczne