Sztuka wysoka 6/6
„Jezioro łabędzie” to jeden z tych baletów, które kulturalny człowiek, tak samo jak „Dziadka do orzechów” i kilka innych tytułów z tej półki, powinien oglądać przynajmniej raz w roku.
Zainteresowanie ostatnią transmisją z Teatru Bolszoj było ogromne. Magia tytułu, którego historia sięga 1877 roku na pewno robi swoje. Ale w przypadku Bolshoi Ballet Live chodzi o coś więcej – genialna muzyka Piotra Czajkowskiego (w momencie powstania stanowiąca zupełnie nowe podejście do muzyki baletowej), rewelacyjne choreografie Mariusa Petipy, Lwa Iwanowa, Aleksandra Gorskiego, spięte w doskonałą całość przez Jurija Grigorowicza, jego nowe spojrzenie na głównych bohaterów dramatu (a zwłaszcza Rotbarta) i dodanie własnych układów w połączeniu ze światową czołówką artystów baletu gwarantują sztukę tańca na najwyższym poziomie.
Premiera obecnie wystawianej w Teatrze Bolszoj wersji Jurija Grigorowicza odbyła się 2 marca 2001 roku. Pierwszą stworzył w roku 1969. Wtedy musiał ulec naciskom słynnej minister kultury Jekateriny Furcewej, tej samej, która uznała Carmen za bohaterkę narodu hiszpańskiego – tak to już bywa, że osobom na stanowiskach decyzyjnych brakuje niekiedy merytorycznej wiedzy na tematy, o których się wypowiadają. Zrezygnował z pesymistycznego zakończenia na rzecz optymistycznej apoteozy miłości, która pokonała zło. Aktualne libretto, zgodnie z duchem oryginału, lekkomyślność Zygfryda traktuje surowo. A gwoli sprawiedliwości trzeba przecież zauważyć, że w odróżnieniu od Alberta/ Albrechta, padł on ofiarą niecnego podstępu i zdrada została mu wybaczona.
W roli Zygfryda wystąpił Jacopo Tissi. Po cichu liczyłam na zapowiadanego wcześniej Artioma Owczarenko. Trochę mi go w transmisjach brakuje, ale z drugiej strony, z naszego krajowego punktu widzenia, mieliśmy okazję zobaczyć w akcji nowego tancerza, który do Baletu Bolszoj dołączył w 2017 roku na zaproszenie Makara Waziewa. Partnerował Oldze Smirnowej, ponownie wybranej do transmisji, tym razem, aby zaprezentować się na dużym ekranie jako Odetta/Odylia.
Oboje mają idealne warunki fizyczne – Jacopo Tissi prezentuje się jak szlachetnie urodzony książę; nogi, ręce i dłonie Olgi Smirnowej są stworzone dla primabaleriny. Drugi akt był fantastyczny pod każdym względem. 6/6 za kunszt, żywioł, wspaniale wydobytą dramaturgię, wszyscy artyści dodawali sobie nawzajem energii i przesyłali ją na widownię. Nie licząc fouettés, które bardziej podobają mi się w wykonaniu Jekateriny Krysanowej, Olga Smirnowa była jedną z najlepszych Odylii, jakie kiedykolwiek oglądałam. Trochę się czepiając, bo cały czas piszę o genialnym spektaklu i świetnym przedstawieniu, w pierwszym akcie trójka głównych bohaterów (w roli Rotbarta wystąpił Jegor Gieraszenko) perfekcyjnie zatańczyła, ale w swoje role w jakiś spektakularny sposób nie weszła. Zabrakło indywidualnych niuansów, z których mogliby zostać zapamiętani. Było pięknie, lecz bez dreszczyku emocji. Ten deficyt wynagrodziła jednak rewelacyjna orkiestra pod batutą Pawła Sorokina.
Jak zawsze niezawodny był Błazen (Aleksiej Putincew), corps de ballet i wykonawcy tańców charakterystycznych. Im wszystkim również należy się 6/6. Następna transmisja z Bolszoj już niebawem. 29 marca zapowiedziana jest powtórka „Romea i Julii” w choreografii Aleksieja Ratmańskiego.
Czytaj też: