A gdyby to była miłość

Zapowiedź – „Badając problem wyobcowania, hiper-zmysłowości, emocjonalnej przemocy, czułości i seksualności, reżyser tworzy transgresywny film o niezwykłej wizualnej i emocjonalnej intensywności” – brzmiała ciekawie, ale okazała się bardzo na wyrost. Film jest niestety denny. Rave prezentuje się jako kultura zdominowana przez przygłupków, a jego słownikowe przekłady, „bełkotać”, „bredzić”, są jak najbardziej adekwatne. Mamy do czynienia z życiowym „banałem”, z którego mogłoby wyniknąć coś ciekawego i znaczącego, gdyby to „coś” nie pozostało banałem przez sztuczne dialogi na żenująco-infantylnym, średnio-inteligentnym poziomie. „Si c’était de l’amour” (A gdyby to była miłość) w reżyserii Patrica Chiha, to jeden z tych przypadków, kiedy bliższe poznanie artystów może jedynie dziełu zaszkodzić. Zdecydowanie wolałabym obejrzeć „Crowd” w choreografii Gisèle Vienne, o którym opowiada „A gdyby to była miłość”, pozostając w błogiej nieświadomości o jego bohaterach. Odsłanianie warsztatu bywa czasami zdradliwe, a krótkie wprowadzenie w temat, takie jak tutaj, okazuje się ciekawsze i bardziej sensowne. Na szczęście wczoraj odbył się chyba ostatni pokaz tej nietrafionej produkcji, która znalazła się w kinach dzięki festiwalowi Millennium Docs Against Gravity. „Crowd” miał dobre recenzje, załączam jedną z nich opublikowaną w „Guardianie”: The week in dance: Gisèle Vienne: Crowd – review. Ciut więcej informacji o spektaklu i choreografce znajdą Państwo: w tym miejscu.

Czytaj też:

Królowe parkietu

Bohaterowie w wersji instant

Bez metafory

Nowy taniec – tym razem z Izraela