Aby tradycji stało się zadość
Ten wpis miał być o „Romeo i Julii” w wykonaniu Staatsballet Berlin. Przypomniałam sobie jednak o retransmisji „Dziadka do orzechów” – dlatego wczorajszy wieczór spędziłam sympatycznie w kinie i Balet Bolszoj ma dzisiaj pierwszeństwo.
Niedawno wprawdzie przeczytałam, że bombki, choinki, inne ozdoby i rytuały świąteczne, są ni mniej, ni więcej, tylko oznaką zdziecinnienia i degrengolady współczesnego świata, ale nic na to nie poradzę, że też lubię się nimi w grudniu otoczyć, ponownie przeczytać „Dziadka do orzechów i Króla Myszy” E.T.A. Hoffmanna, zamiast na przykład Kanta. Albo, co gorsza i chyba tylko za karę (bo od wielkiego niemieckiego filozofa można się wiele o świecie dowiedzieć i nauczyć), po raz setny wysłuchać pseudointelektualnych wypowiedzi naszych przewidywalnie nieprzewidywalnych, światu bliżej nie znanych lokalnych polityków, dla których jedynym konkurentem w zawodach o palmę głupoty może być, działający na międzynarodowej scenie, Donald Trump. A teraz być może jeszcze jeden zawodnik, nowy szef izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nawiasem mówiąc – obejrzałam posiedzenie Sejmu w sprawie odwołania ministra Ziobry. Na szczęście nie był to czas całkowicie stracony; myślę, że takiej plejady komicznych postaci, nawet obdarzony wielką wyobraźnią Hoffmann, nie umiałby stworzyć. Za to Strawiński, przechowując w pamięci dziecinne wspomnienia z lalkowych i jarmarcznych przedstawień wystawianych na Polu Marsowym w Petersburgu i w Jarmołyńcach, z popularnej – „ulicznej” i „tandetnej” – piosenki „Elle avait une jambe de bois”, którą wygrywał pod jego oknami w Beaulieu miejscowy kataryniarz, stworzył „Pietruszkę”, genialny utwór muzyczny, dzieło wybitne i ponadczasowe.
Tak więc wczoraj wróciłam do świątecznego przedstawienia dla dzieci i dorosłych, którego nie mogłam obejrzeć w całości przed świętami. Dlaczego? O tym pisałam we wpisie „Dziadek do orzechów, królowa Belgów i zakłócenia w odbiorze”. Historię baśni i baletu opowiedziałam już wcześniej w artykule „Dziadek i jego ojcowie”.
Przypomnę więc tylko, że w najnowszej kinowej wersji „Bolshoi Ballet Live” w roli Maszy, w zachodnich inscenizacjach nazywanej Klarą, występuje Margarita Szrajner, a jako Dziadek do orzechów przemieniony w Księcia partneruje jej Siemion Czudin.
Parą są doskonałą. Margarita Szrajner zachwyciła mnie tańcząc w balecie „Coppélia”. Teraz ponownie ujęła mnie naturalnością, lekko wykonanymi chaînés, piqués, grands pas de chats oraz jetés, swobodną pracą rąk, łagodnym spojrzeniem. I grą aktorską – ona naprawdę w tańcu staje się Maszą, małą dziewczynką, przerażoną Królem Myszy i zakochaną w Księciu.
Pas de deux, które tak bardzo chciałam obejrzeć w jej wykonaniu, następujące tuż po przemianie Dziadka w Księcia, zatańczyła na najwyższym poziomie. Siemion Czudin wzruszająco wprowadził w nastrój, oboje byli w tej scenie nienaganni technicznie i bardzo prawdziwi. Pani siedząca obok mnie biła brawo w trakcie przedstawienia; głośno wyrażali swój zachwyt, nie tylko oklaskami, widzowie Teatru Bolszoj.
Pięknych emocji dostarczył jak zawsze „Walc Śnieżynek” i wszystkie inne sceny zespołowe. Perfekcyjnie weszli w swoje role Denis Savin jako Drosselmeyer i Alexander Vodopetov tańczący Króla Myszy.
„Dziadek do orzechów” Jurija Grigorowicza nie starzeje się, nadal jest wyzwaniem technicznym i interpretacyjnym. Jego choreografia wyraża treść baśni, nadąża za wymagającą muzyką Piotra Czajkowskiego, tworząc z nią idealną całość, a nie wszystkim choreografom to się udaje. Składa się z kroków klasycznych, neoklasycznych, jest też w niej sporo akrobatyki; charakterystyczna dla Bolszoj widowiskowość idealnie miesza się z klimatem tradycyjnego rosyjskiego baletu.
Jedynie w końcowym pas de deux dało chyba o sobie znać zmęczenie artystów. W tym fragmencie lepsze były poprzednie obsady – Nina Kapcowa i Artiom Owczarenko oraz Anna Nikulina i Denis Rodkin. Siemionowi nie wyszły tym razem solowe popisy, wiem, że stać go na więcej; widziałam go w innych transmisjach, a i na żywo, kiedy tańczył w „Diamentach”, ostatniej części „Klejnotów” George’a Balanchine’a. Margarita Szrajner, podobnie jak w „Coppélii”, także tym razem zatańczyła w finale jakby lekko zestresowana i niepewna swoich umiejętności.
Ale tak to w sztuce tańca bywa, zwłaszcza klasycznego. Zawsze coś można poprawić, doszlifować. Choć jest od tej reguły wyjątek – corps de ballet Baletu Bolszoj tańczy w „Dziadku…” tak doskonale, że aż nie jestem pewna, czy może zrobić to lepiej.