Kierownicy, urzędnicy
Nuriejew nimi gardził i miał swoje powody. Nie chciał zmarnować talentu, a oni go blokowali. Najpierw wyzwolił się spod władzy apodyktycznego ojca, baszkirskiego wieśniaka awansowanego w czasie rewolucji do rangi komisarza politycznego. Wyjechał z Ufy, by uczyć się tańca klasycznego w Leningradzie. Tam pokonywał kolejne przeszkody. W internacie walczył z głupotą nadzorujących go opiekunów – z zakazem wychodzenia na wieczorne przedstawienia baletowe. Nie zamierzał też uczęszczać na lekcje Wiktora Szelkowa, miernego pedagoga. Wymusił więc na dyrektorze artystycznym szkoły zmianę nauczyciela; dostał się do klasy Aleksandra Puszkina. Kiedy otrzymał nakaz pracy w prowincjonalnym teatrze, bo przecież ktoś tak utalentowany jak on w ramach urawniłowki i wynikającej z niej zasady, że żadna praca nie hańbi nie musiał tańczyć na znaczącej scenie, udał się do ministerstwa i zrugał kolejnego urzędnika-kierownika.
Potem wielokrotnie wypinał się na Konstantina Siergiejewa, słynnego tancerza i choreografa, kierownika artystycznego w Teatrze Kirowa. Siergiejew nie umieszczał go w obsadach; na tournée do Paryża w ogóle by nie wyjechał, gdyby nie żądanie francuskiego impresaria. Kolejną szykanę, występ w drugim wieczorze a nie na otwarcie, wynagrodziły mu entuzjastyczne reakcje prasy i publiczności. Buńczucznie zmienił choreografię „Bajadery”, zamiast układu Solora zatańczył podkręcając tempo bardziej efektowną wariację z „Korsarza”, opanował scenę i pozostawił innych artystów w cieniu. W końcu wykiwał Komitet Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR.
Agentów KGB „miał gdzieś” od początku pobytu. Kiedy zespół zwiedzał miasto w zorganizowanej grupie albo odpoczywał w hotelu, Nuriejew sam sobie organizował wolny czas.Chodził do muzeów, księgarni, butików i na koncerty Yehudi Menuhina. Wieczory spędzał w restauracjach, na rozmowach z Pierrem Lacotte i Clarą Saint, nocami bawił się w klubach.
W wywiadzie zarejestrowanym w filmie „Fonteyn & Nureyev, the perfect partnership” (Fonteyn i Nuriejew, partnerstwo doskonałe) mówi: „Nie chciałem zmarnować swojego talentu. Wiedziałem, że go posiadam”. Szczęśliwy poczuł się na lotnisku „Le Bourget” w Paryżu, kiedy policja francuska poprosiła go o dokonanie wyboru. Miał tylko usiąść i przemyśleć, które wybiera drzwi: do ryzykownej wolności czy do poniżających i nie do zniesienia intryg oraz kontroli.
A na lotnisku „Le Bourget”, kiedy dowiedział się, że nie wsiądzie z zespołem Kirowa do samolotu Paryż-Londyn, tylko na polecenie Chruszczowa poleci do Moskwy, z pomocą francuskich przyjaciół wybrał wolność i artystyczną karierę na Zachodzie.
Kilka miesięcy temu odbył się pokaz dokumentu „Nuriejew bez kurtyny”. Napisałam wtedy: „Nuriejew bez kurtyny” niczym mnie nie zaskoczył. A jednak był to pierwszy film o Nuriejewie, który mnie głęboko poruszył. Sposób poprowadzenia narracji, wybór materiałów, których przekaz wzmacniają taneczne obrazy w choreografii Russella Maliphanta sprawiły, że nie jest to kolejny dokument przedstawiający mniej lub bardziej znane fakty z życia tancerza. Jacqui i David Morris dokonali więcej. Udało im się uchwycić duszę Nuriejewa – jego samotność, wewnętrzną walkę o talent i przetrwanie.
Ralphe Fiennes w „Białym kruku” też nie dokonuje odkryć. Nie ujawnia faktów dotąd nie znanych (scenariusz napisał David Hare na podstawie „Nureyev: A Life” Julie Kavanaugh); skupia się na 1961 r. i kilku znanych już fragmentach życia Nuriejewa z lat poprzedzających wyjazd – na lekcjach z Aleksandrem Puszkinem, romansach z Ksenią Jurgenson-Puszkin i Teją Kremkiem, tancerzem z NRD. Wyżej oceniam „Nuriejewa bez kurtyny”. Gdybym miała stosować punktację dostałby 5/6. „Biały kruk” jest moim zdaniem, podobnie jak niedawno prezentowany „Yuli” o życiu Carlosa Acosty, filmem dobrym, lecz nie wybitnym. Fabuła została ciekawie skonstruowana, ale już niektóre dialogi, zwłaszcza dotyczące istoty sztuki tańca, są zbyt propagandowe, brzmią jak źle napisany manifest i lekcja dla uczniów pierwszej klasy szkoły baletowej. Jednak kilka ostatnich scen jest majstersztykiem reżyserskim. I dla nich chętnie obejrzałabym „Białego kruka” ponownie. Sekwencja zdarzeń dziejących się na lotnisku – od momentu, kiedy Nuriejew dowiaduje się, że nie leci do Londynu, aż do podjęcia przez niego ostatecznej decyzji – trzyma w napięciu, jak w najlepszym filmie sensacyjnym, którego zakończenia jeszcze nie znamy. Ja przynajmniej tak się przez moment poczułam – zdenerwowana czekałam, czy główny bohater na pewno wybierze właściwe drzwi.
Świetnie zostały zbudowane i zagrane sceny rozrywające się pomiędzy agentem KGB i francuskimi policjantami. Także jego rozmowa na osobności z Rudim – próba wywarcia szantażu emocjonalnego, wewnętrzna walka tancerza, by się temu nie poddać i wygrać mecz o talent.
Nuriejew walczył o swoje przez całe życie. Najczęściej bezpardonowo. Była w tym zachowaniu pewna doza szaleństwa, metoda „тише едешь, дальше будешь” (wolniej jedziesz, dalej zajedziesz) była mu obca, ale urzędasów-kierowników, nie bawiąc się w dyplomację, zręcznie pokonywał. Stres odreagowywał raniąc najbliższych. Tę cechę jego charakteru reżyser również pokazał. Nic nie upiększył ani nie wystawił laurki.
THE WHITE CROW (Biały kruk) – w kinach od 29 marca
W obsadzie: Oleg Ivenko (Rudolf Nuriejew), Ralph Fiennes (Aleksander Puszkin), Czułpan Chamatowa (Ksenia Puszkin), Raphaël Personnaz (Pierre Lacotte), Siergiej Połunin (Jurij Sołowiew), Adèle Exarchopoulos (Clara Saint), Anastazja Mieskowa (Ałła Osipienko)