Balet eksperymentalny – premiera z przeszkodami
Związek Radziecki. Rok 1964. Maja Plisiecka właśnie otrzymała Nagrodę Leninowską. A w duszy marzył jej się nowy balet. Zaczęła od libretta – „Carmen, José, kwiat, miłość, torreador, zazdrość, karty, nóż, śmierć…”. Potem zwróciła się z prośbą do Dmitrija Szostakowicza. Pragnęła, aby napisał muzykę. On jednak orzekł: „Wszyscy tak przywykli do muzyki opery, że cokolwiek by się skomponowało – będą rozczarowani.”
Tańczyłam wciąż stary repertuar. Znów „Jezioro łabędzie”, znów „Don Kichot”, znów „Śpiąca Królewna”… I jeszcze raz – „Jezioro łabędzie”, i jeszcze raz „Don Kichot”, jeszcze raz „Śpiąca Królewna”. I znów „Jezioro łabędzie”, i znów… I tak ma już być do końca moich baletowych dni? Tylko „Jezioro łabędzie”?… Z wolna zaczął mnie ogarniać niepokój. Niezadowolenie z siebie. Trzeba zrobić coś nowego, własnego. Koniecznie nowego. Koniecznie własnego.
– „Ja, Maja Plisiecka – Jak rodził się balet »Carmen-Suita«”, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999
Po odmowie Szostakowicza próbowała na napisanie muzyki namówić Arama Chaczaturiana. Bezskutecznie. Temat ucichł, aby powrócić dwa lata później. Impulsem, a może przeznaczeniem stały się gościnne występy w Moskwie Narodowego Baletu Kubańskiego. Wystawiano balet w choreografii Alberta Alonso. „Od pierwszego ruchu tancerzy jakby mnie giez ukąsił. Do przerwy siedziałam niczym na rozżarzonych węglach. To był język Carmen. Jej plastyka. Jej świat.” – wspominała artystka w autobiografii.
Mały Don Kichot
„To będzie taki mały Don Kichot? Mam rację? Coś w tym rodzaju? Święto tańca? Hiszpańskie motywy?” – dopytywała się Jekatierina Furcewa, ówczesna minister kultury, od której zależało zaproszenie kubańskiego choreografa do Teatru Bolszoj. Udało się. Uznała, że współpraca dobrze posłuży umocnieniu przyjaźni radziecko-kubańskiej.
Muzykę na podstawie Bizeta, odpowiednią do choreograficznej koncepcji, skomponował Rodion Szczedrin. Powstawała w ekspresowym tempie, na bieżąco, w trakcie prób („praca nad komponowaniem zajęła mu tylko dwadzieścia dni – o dziwo – i z tego cztery spędził na Węgrzech na pogrzebie Zoltána Kodálya.”)
Premiera „Carmen-Suity” odbyła się 20 kwietnia 1967 roku. To było wydarzenie. Genialna, oddająca nastrój muzyka, doskonała orkiestra, która „grała z niekłamaną pasją”, intrygująca, symbolizująca arenę korridy – scenografia, nowatorska choreografia i wykonanie na najwyższym poziomie. W głównych rolach zatańczyli: Maja Plisiecka (Carmen), Nikołaj Fadiejeczew (José), Siergiej Radczenko (torreador Escamillo), Natalia Kasatkina (Przeznaczenie).
„Wszystko było poważne, nowe, dziwne”, „inscenizowane w ciszy, w zawieszeniu” – pisała Maja Plisiecka. Technika klasyczna została pięknie naruszona, inaczej przedstawiona. Ciała były naprężone, ruchy energiczne, pozy wyostrzone; nogi napięte, ręce i dłonie wyprostowane, wydłużone, niezaokrąglone. Spektakl w premierowej, legendarnej obsadzie został zarejestrowany i wydany na płycie DVD. Polecam, choć jakość nagrania pozostawia dużo do życzenia.
Niedopracowany balet
A jednak premierowa publiczność nie była zachwycona. Spodziewała się nowego „Don Kichota”, wariacji na znany, oklepany temat. Gorzej, że również z twarzy minister Furcewej zniknął beztroski uśmiech. I poleciła usunąć tytuł z afisza. Zasłużoną primabalerinę okrzyknięto zdrajczynią baletu klasycznego; sprzeciw budziły erotyczny szpagat, seksowne oplecenie nogą bioder partnera, miłosny pocałunek.
„To wielkie niepowodzenie, towarzysze. Spektakl jest niedopracowany. Sama erotyka. Muzyka opery okaleczona. Trzeba przemyśleć muzykę od nowa. Mam wielkie wątpliwości, czy można balet dopracować. To obce nam tendencje…” – tłumaczyła swoją decyzję Furcewa.
Cudem osiągnięto kompromis. Skrócono miłosne adagio, wycięto światłem szokujące pozy, zmieniono kostium („Trzeba zasłonić nagie uda, Maju. To jest scena Teatru Wielkiego, towarzysze.”). Balet był wystawiany w Moskwie, ale już o jego zaprezentowaniu w Kanadzie, trzeba było zapomnieć. „Zrobiliście z bohaterki narodu hiszpańskiego kobietę lekkich obyczajów” – bełkotała w nerwach Furcewa, zakazując pokazania „eksperymentalnego baletu” za oceanem.
Przedstawienie obejrzał Nikołaj Fiodorowicz Kudriawcew, impresario z Kanady – arystokratyczne dziecię pierwszej emigracji – który zorganizował letnie tournée baletu w Kanadzie na Expo’67 i postanowił włączyć „Carmen-Suitę” do repertuaru planowanych występów gościnnych.
Z czasem uznano, że balet dojrzał i nawet przywrócono finał miłosnego adagia. „Tańczyłam »Carmen-Suitę« około trzystu pięćdziesięciu razy. W samym Teatrze Bolszoj – sto trzydzieści dwa razy. Tańczyłam ją na całym świecie. Ostatni raz na Tajwanie z zespołem hiszpańskim w 1990 roku.
I chyba to była najlepsza »Carmen« w moim życiu” – tak podsumowała historię baletu Maja Plisiecka.
Bolshoi Ballet Live
Tytuł wrócił do repertuaru Teatru Bolszoj w 2005 roku. W niedzielę odbyła się premiera w kinach. Teraz choreografia już raczej nikogo nie szokuje. Choć nadal jest wyzwaniem. I budzi zachwyt, również w kontekście miejsca i czasu powstania. Coś się jednak zmieniło w interpretacji, zwłaszcza roli Carmen. Słynne miłosne pas de deux jest technicznie trudniejsze, nie ma ograniczeń cenzorskich, ale balet (jego wykonanie) jakby złagodniały. Czy jest to zmiana na gorsze, czy na lepsze? Ja lubię oglądać różne wykonania. Obsada wybrana do transmisji „Bolshoi Ballet Live” z udziałem Swietłany Zacharowej (Carmen), Denisa Rodkina (José), Michaiła Łobuchina (torreador Escamillo), Olgi Marczenko (Przeznaczenie) należy do najlepszych i nie wymaga dodatkowych rekomendacji.
CARMEN-SUITA, Bolshoi Ballet Live, nazywowkinach.pl