Basiu, zatańczymy…

Vercelli, październik 1956 roku. Pierwszy po wojnie konkurs baletowo-muzyczny w Europie. Polskę reprezentował Conrad Drzewiecki. „Nasz pierwszy łyk zachodniego świata to wyjazd do Vercelli na konkurs baletowy. Nasz to znaczy mój i Grucy. Mieliśmy być na konkursie jedynie obserwatorami z ramienia Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wyjeżdżając, z przyzwyczajenia zabraliśmy buty, nuty, kostiumy, z myślą o tym, żeby przeprowadzać codzienne próby kondycyjne” – wspominała po latach Barbara Bittnerówna. Drzewiecki – zgodnie z przewidywaniami – zwyciężył w kategorii solistów. Bittnerówna i Gruca – nieoczekiwanie, bo w ostatniej chwili zaproszeni do wzięcia udziału w eliminacjach – też znaleźli się na najwyższym podium. Zatańczyli duet z „Esmeraldy”, „La plus que lente”, scenę pożegnania z „Romea i Julii” i niepowtarzalną interpretację utworu George’a Gershwina „The Man I love” w choreografii Jerzego Kaplińskiego.

„Nie wiem, czy mi się podobało…” – napisałam po wernisażu wystawy „Basiu, zatańczymy…”. Byłam wtedy trochę rozczarowana, liczyłam na wspomnienia, anegdoty o głównych bohaterach wieczoru. Oni sami już opowiedzieli swoje historie – Bittnerówna w autobiografii „Nie tylko o tańcu”, Gruca w rozmowie „Grand jété, czyli wielki skok”. A ja chciałam usłyszeć, jak zapamiętali ich artyści, znajomi z tamtych czasów.

W piątek w warszawskiej siedzibie ZASP spotkanie miało już nieco inny charakter. Po krótkim przywitaniu nastąpiła premierowa projekcja filmu „Basiu, zatańczymy”, dokumentu z nagranymi już wcześniej wypowiedziami Dominiki Krysztoforskiej (pięknie, poetycznie zanalizowała, na czym polegała wyjątkowość pary Bittnerówna-Gruca), Marty Fiedler, Roberta Bondary i nowymi – Barbary Sier-Janik, Emila Wesołowskiego i Sławomira Pietrasa, który (niestety) nadal lansuje wersję o odejściu Barbary Bittnerówny z Teatru Wielkiego „za mężem” oskarżonym o molestowanie radzieckiej śpiewaczki. I żeby nie było nudno dorzuca nową o trzech tancerkach czekających na przejęcie jej roli, a nadal nie wspomina, że ona sama zupełnie inaczej przedstawiła tę sytuację. Wersję primabaleriny już cytowałam; o teatralnych rozgrywkach i rywalizacji z Marią Krzyszkowską wspomina delikatnie Barbara Sier-Janik w rozmowie opublikowanej w albumie fotograficznym towarzyszącym wydarzeniu (super pomysłem było dołączenie do niego filmu wrzuconego na pendrive’a).

Niełatwe i inaczej zapamiętane czasy (Gruca nie podzielał niechęci swojej byłej partnerki scenicznej do Krzyszkowskiej) podzieliły słynny duet, do tego stopnia, że kiedy oboje na starość mieszkali w Skolimowie, ich przyjaźń należała już do minionych. Ale w pamięci przyjaciół, koleżanek i kolegów z pracy, zachowali się przede wszystkim jako wybitni profesjonaliści, doskonale przygotowani do zawodu, wielcy artyści z dużą pokorą podchodzący do swojego talentu, wrażliwi, serdeczni, dowcipni, z klasą.

Miło było posłuchać wspomnień pani Ryszardy Gozdowskiej, tancerki Teatru Wielkiego i pana Zbigniewa Rymarza, który jako akompaniator miał swój mały udział w ulepszeniu układu „The Man I love”. Śmiałam się czytając wspomnienia Barbary Sier-Janik o „koszu kwiatów”, jaki otrzymała od Grucy po premierze „Kopciuszka”.

Okazało się też, że byli parą, której nie jest łatwo dorównać – technicznie i interpretacyjnie. Motywem przewodnim filmu jest choreografia „Ten, którego kocham”. Mierzy się z nią para solistów – Izabela Milewska i Adam Kozal. Duet Bittnerówna-Gruca tańczył płynnie, lekko, swobodnie, prawdziwie. Ich partnerowanie jest sztywne i asekuracyjne. Konkursu w Vercelli, choć są artystami z doświadczeniem i dokonaniami, raczej by nie wygrali.


Kolejne spotkania odbędą się w grudniu w siedzibie Centrum Sztuki Tańca (10.12) oraz w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej im. Romana Turczynowicza w Warszawie.

Kuratorzy projektu: Paulina Święcańska, Piotr Janowczyk