Wielki pan, zły człowiek czy nijaki Don Juan?

O zespole baletowym Teatru Wielkiego w Poznaniu i jego repertuarze dotąd na blogu nie pisałam, poza krótką wzmianką o mianowaniu Roberta Bondary, już prawie trzy lata temu, kierownikiem tego zespołu. Teraz jest okazja. Teatr udostępnił na swojej stronie, bezpłatnie i to nie tylko na jeden czy dwa dni, ale aż do 5 października, „Don Juana” Roberta Bondary, jego dwuaktowy balet z 2020 roku inspirowany dramatem Molièra. Prawa autorskie do wystawiania baletu on-line są zatem najwyraźniej sprawą do załatwienia.

Don Juan – cyniczny, pozbawiony zdrowych emocji, niebezpieczny drań, którego serce łaskawie „należy do wszystkich pięknych kobiet”, a „każda ma prawo brać je po kolei i władać nim, jak długo zdoła”. Przewrotny łajdak, zręcznie manipulujący kochankami, które pragną mu wierzyć, choć rozsądek podpowiada im, że czynić tego nie należy. Mydlący oczy kłamca. „Nie wiem, co bym mógł powiedzieć; bo pan wykręca rzeczy w taki sposób, iż można by myśleć, że masz słuszność; a mimo to, tak naprawdę, to nie masz słuszności” – mówi jego sługa Sganarel, który jednak służy mu „mimo całego wstrętu” i przekonania, że „wielki pan a zarazem zły człowiek, to rzecz po prostu straszna”. Obłudnik, który szczyt swojej perfidii osiąga przybierając rolę świętoszka. „Taka mistyfikacja, uprawiana zawodowo, daje dziś nadzwyczajne korzyści. To sztuka, w której komedianctwo zawsze może liczyć na względy, bo chociaż kto je przejrzy, nie ośmieli się wystąpić przeciw niemu. Wszystkie inne przywary wystawione są na sąd bliźnich i każdy ma prawo głośno je potępiać; ale obłuda jest szelmostwem uprzywilejowanym, które własną ręką zamyka usta całemu światu i cieszy się w spokoju wszechpotężną bezkarnością. Wchodzi się, dzięki tej komedii, w ścisłe stosunki z całym pobożnym bractwem. Kto jednego zaczepi, natychmiast poruszy wszystkich przeciw sobie. (…) Pod tą wygodną pokrywką pragnę i ja się schronić, i zapewnić bezpieczeństwo sobie i swoim sprawkom. Nie wyrzeknę się bynajmniej dawnych słodkich przyzwyczajeń; ale będę się z niemi starannie ukrywał, zabawiając się w ciszy i bez rozgłosu. Gdyby mnie wreszcie i odkryto, palcem nawet nie potrzebuję ruszyć; cała klika ujmie się za mną natychmiast i bronić mnie będzie zawzięcie wbrew wszystkiemu i przeciw wszystkim. Słowem, to jedyny sposób, aby móc bezkarnie robić, co tylko człowiek zapragnie. Uczynię się cenzorem wszelkich postępków bliźniego, wydawać będę wyroki na wszystkich, a dobre mniemanie mieć będę jedynie o sobie. Gdy mnie kto raz bodaj najlżej obrazi, nie przebaczę mu nigdy, i zachowam dlań, pod maską słodyczy, nieubłaganą nienawiść” – oto sposób, dzięki któremu Don Juan zamierzał wykupić sobie „przywilej na wszelkie łajdactwo”, na marginesie do dzisiaj praktykowany i to bynajmniej nie tylko w kręgach kościelnych.

Nie tak jednak został sportretowany współczesny Don Juan Roberta Bondary. Czym się kierował jego bohater, trudno powiedzieć. W prologu choreograf podsuwa trop rodzicielski; w kolejnych obrazach obserwujemy pozbawionego Molierowskiego wyrachowania, nie skłaniającego do głębszych refleksji pustego młodzieńca i jego relacje z kobietami oraz kilka epizodów inspirowanych sztuką, w końcowych zaś scenach majaki, które mają sugerować jego wyrzuty sumienia. Czy jest to portret przekonująco ciekawy? W trakcie pierwszego oglądania pomyślałam sobie, że jeszcze moment, a zacznę litować się nad bezmyślnością i nijakością stworzonej postaci, która z symbolem wyrafinowanego zła nie ma wiele wspólnego. Don Juan Roberta Bondary roztkliwia się sam nad sobą, cytując końcówkę libretta: „zwykła relacja z kobietą nie jest w stanie już sprostać potrzebom Don Juana i nie wyzwala podniecenia”, „zupełnie traci kontrolę nad swoim życiem udręczony poczuciem bezsilności”, czyli krótko mówiąc, takie wnioski mogą się nasunąć, kiedy rozłożymy treść tej historii na części, zło, które wyrządzał wynikało raczej z bliżej niezdefiniowanej tępoty, którą czasami i na wyrost nazywa się na przykład zagubieniem albo chorobą. Wnioski, które nawiasem mówiąc korespondują z kilkoma recenzjami opublikowanymi tuż po premierze baletu na żywo. Ich listę zamieszczam na końcu wpisu. Ale jakby na przekór tym myślom, nie mogę do końca odrzucić tego baletu. Czytelnie skonstruowana, nie wyrzekająca się baletowego gestu i niemych rozmów, bazująca na tańcu neoklasycznym i współczesnych technikach różnorodna choreografia, sprawnie poprowadzone sceny zespołowe, emocjonalne duety, świetnie wyszkoleni tancerze, w tytułowej roli doskonały Mateusz Sierant, dopowiadająca treść i wewnętrzne stany duszy, nostalgiczna, zabawna, niepokojąca, muzyka; wszystkie te elementy sprawiają, że paradoksalnie jest to dobry spektakl, choć nie Molierowski Don Juan.

Link do nagrania znajdą Państwo w tym miejscu. Zachęcam też do oglądania telewizji Mezzo. W programie znajdują się dwa spektakle, o których już na blogu pisałam, ale zawsze warto do nich wracać: „Carmen” w choreografii Johana Ingera i „Giselle” we współczesnej choreografii Akrama Khana.

Popremierowe recenzje:

Don Juan zdiagnozowany

W sidłach wolności

Wirujący seks czyli „Don Juan” – Teatr Wielki w Poznaniu

Czytaj też:

Piękne szaleństwo. Kobiety Rudolfa Habsburga

Baletowy Oscar. Kobiety też bywają okrutne

Trzy dni z „Giselle” Akrama Khana

Gorące tematy – szpilki i krótkie spódniczki

Miłość, zdrada i zemsta. Recenzja spektaklu „Szeherezada/Medea” w choreografii Roberta Bondary

#Zostańwdomu i oglądaj taniec – część siódma