65. lat Opery na Zamku w Szczecinie. Jacek Jekiel opowiada o repertuarze
Zacznę od zmian personalnych. Z początkiem sezonu kierownikiem zespołu baletowego została Lucyna Zwolińska, stypendystka Wyższej Szkoły Muzycznej i Sztuk Performatywnych we Frankfurcie nad Menem, od dwóch lat niezależna tancerka i choreografka, wcześniej związana z niemieckimi zespołami baletowymi. Więcej szczegółów na temat przebiegu kariery artystki udostępnia na swojej stronie internetowej Opera na Zamku w Szczecinie. Proszę kliknąć: tutaj.
To już trzecia w dość krótkim odstępie czasu zmiana na stanowisku kierownika baletu (o powodach rozstania się z zespołem Zbigniewa Czapskiego-Kłody nic mi nie wiadomo; jego poprzednik Dominik Muśko wrócił do Łodzi); za każdym razem nowo mianowani kierownicy opowiadają o swoich planach w stosunku do zespołu, miejmy nadzieję, że Lucynie Zwolińskiej uda się je zrealizować.
W wypowiedzi nadesłanej przez teatr powiedziała: „Zespół baletowy miałam okazję poznać prowadząc warsztaty w maju 2021 roku. Tancerze Opery na Zamku są grupą uzdolnionych i otwartych, chętnych do współpracy oraz bardzo dobrze zorganizowanych artystów z potencjałem. Moim zadaniem jest ten potencjał rozwinąć. Poprzez kreatywną pracę i wspólnie spędzone godziny w sali baletowej będę miała możliwość lepiej poznać umiejętności każdej osoby i we właściwy sposób nimi pokierować. Silniejsze wprowadzenie techniki tańca współczesnego, pracy «ciałem energetycznym» raczej niż tylko statyczną formą ruchu, ewolucją i transformacją tego, co jest już «znane i wygodne», będzie wyzwaniem dla tancerzy w tym oraz przyszłym sezonie. Dokonując stopniowych zmian w bardzo różnorodnym, już istniejącym repertuarze, a jednocześnie nie przekreślając zdolności tancerzy, chciałabym stworzyć zespół, który ma swoją własną identyfikację w świecie tańca”.
Premiera spektaklu w choreografii Lucyny Zwolińskiej odbędzie się w maju. Będzie to balet „Mały Książę” na podstawie książki Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, o czym kilka dni temu poinformował dyrektor Jacek Jekiel na antenie Radia Szczecin. Zachęcam do wysłuchania całej rozmowy, jest w niej mowa nie tylko o repertuarze baletowym. Ja jeszcze tylko wspomnę, że w planach jest również „Don Kichot” Ludwiga Minkusa „w klimacie Gaudiego” – tytuł, który w Szczecinie miał się pojawić już w zeszłym roku, co stało się niemożliwe z powodu pandemii.
W repertuarze są też wznowienia. W najbliższy weekend odbędą się dwa przedstawienia „Dzieci z dworca ZOO”, baletu na podstawie pamiętnika Christiane F. „My, dzieci z dworca Zoo”, w choreografii i inscenizacji Roberta Glumbka, zdobywcy XIII Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury. O spektaklu z dyrektorem Jackiem Jekielem rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak, a ja już zwyczajowo w tej formie nadesłane materiały prasowe Opery na Zamku w Szczecinie publikuję.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
„Dzieci z dworca ZOO” Roberta Glumbka od początku święcą triumfy oglądalności. Jaki według Pana jest przepis tego choreografa na sukces?
Jacek Jekiel:
Trudne pytanie… To tak, jakby zapytać, dlaczego Spielberg odnosi sukcesy (śmiech). Robert Glumbek jest po prostu genialnym choreografem. Jego autentyzm wynika z połączenia inspiracji pokoleniowych z poszukiwaniem uniwersum zrozumiałym przez wszystkich – młodych, tych w średnim wieku i tych, którzy byli młodzi w czasie opisanym przez Christianę F. On nie próbuje znaleźć czegoś, co podobałoby się ludziom, on pokazuje to, co jemu wydaje się być interesujące, a przy tym jest artystą przepojonym muzyką, która w różnych etapach życia ogromnie na niego oddziaływała.
A muzyka Davida Bowiego przepięknie wpisała się w historię młodej narkomanki…
Nie jest żadną tajemnicą dla tych, którzy przeczytali kultową książkę o jej losach, że Christiane po raz pierwszy zażyła dragi przy muzyce Bowiego. Jest piękna glossa: kiedy zburzono mur i Berlin stał się miejscem, w którym wszyscy chcieli występować i zademonstrować swoją solidarność wobec tego, co się wydarzyło, przyjechał tam także Bowie. Ktoś mu powiedział, że na widowni jest Christiane, bohaterka tej dramatycznej opowieści, spisanej przez dziennikarzy – i on ją zaprosił na scenę… Robert znał tę historię, więc sięgnął do źródeł. Ale nie po to, by stworzyć ramotę dydaktyczną, powiedzieć widowni, jak ma żyć, postępować, żeby nie popaść w takie tarapaty, w jakie popadała Christiane. On w ogóle nie ocenia. Pokazuje nam pewien mechanizm samotności, pozbawienia opieki, miłości, wsparcia, zrozumienia, akceptacji. I mamy na scenie takie domino ze świetlistym strzałem w postaci muzyki Bowiego. Domino, bo choć wszystko jest przecież takie oczywiste, to kolejne pokolenia zmagają się z narkomanią. Siła tego spektaklu polega też więc na tym, że jest on niezwykle aktualny. Weźmy choćby Netliksa. Chyba najbardziej popularna sekwencja to ta poświęcona narkotykom, produkcji, handlowi… Na całym świecie. Robert potrafi zatem dotknąć rzeczy niezwykle ważnych. Jest zaangażowany – ale nie politycznie czy dydaktycznie. Na tym polega jego artystyczna wielkość, że pokazuje nam jeden obraz niezwykle sugestywnie, aż oczy bolą i mówi: „A widzicie? To każdemu z was może się przydarzyć”.
Oczy bolą, bo Robert Glumbek ma niesamowitą zaletę, że nawet dla tych, którzy czy to nie znają się na balecie, czy nie są jego miłośnikami, to choreografia jest przejmująca i bardzo czytelna.
To, co wydaje mi się najbardziej intrygujące to to, że zestaw jego ruchów, gestów, które wprowadza do choreografii, nie trąci pretensjonalnością, manierą charakterystyczną dla wielu baletów, w których na przykład muzyka jest współczesna, a taniec klasyczny. Tutaj jest gigantyczna spójność. My nie mamy wrażenia, że artyści tańczą, nie odnosi się wrażenia, że oglądamy balet. Właściwie oglądamy poruszającą nas bez reszty historię opowiedzianą ruchem. Mnie to bardziej przypomina – przy całej odmienności warsztatu – pantomimę Henryka Tomaszewskiego, którego zawsze interesowały opowieści. Tu mamy fabułę, bardzo jasną, czytelną. To też jest siła tego spektaklu, że nie musimy sobie nadmiernie dużo wyobrażać. Możemy podziwiać to co piękne w postaci tańca, muzykę i niezwykle sugestywną scenografię. To jedno z najciekawszych przedstawień baletowych ostatniej dekady – nie boję się tego powiedzieć.
Za które Robert Glumbek dostał Teatralną Nagrodę Muzyczną im. Jana Kiepury…
Tak. Kiedy ją odbierałem w imieniu Roberta, Janusz Stokłosa, który dyrygował orkiestrą towarzyszącą gali, po moim wystąpieniu złapał mnie za rękę i powiedział cichutko, tylko do mnie: „To jest fantastyczne!” (śmiech). I to jest prawda! „Dzieci z dworca ZOO” można oglądać jak dobry film – wielokrotnie. A kluczowy duet Christiane i Detlefa zapada w pamięć do końca życia…
Jak reagują młodzi, a jak starsi ludzie po wyjściu ze spektaklu?
Wszyscy są poruszeni. Do młodych oczywiście bardziej trafia, bo to jest historia, która w ogromnym stopniu ich dotyka. Oni znają takie opowieści, ocierali się o nie, niektórzy niestety osobiście. Dla nich to część ich życia. Starsi z kolei są wstrząśnięci tym, co dla nich jest kluczowe – że tak naprawdę za tragedię, przez którą przeszła Christiane i wielu innych, winę ponoszą rodzice, nikt inny. Rodzice. Oni muszą utrzymywać bardzo silną więź emocjonalną ze swoimi dziećmi, powyżej doraźności czy intelektu. Tylko wtedy stają się dla młodych ludzi autorytetami, bo tylko wtedy, w momencie zagubienia, są w stanie wyrwać swe dzieci z dramatu. Jeśli stracą ten kontakt, to oznacza jedno – zaniedbali swoje obowiązki, a ich wspólne życie sprowadza się do siedzenia razem przed telewizorem. Zresztą w książce taka historia jest opowiedziana. To moja osobista dydaktyczna refleksja, ale ten spektakl nikogo nie oskarża.
Czyli kto jako pierwszy powinien przyjść na wrześniowy spektakl?
Młodzi rodzice. Ci, którzy mają dzieci w wieku niemowlęcym, przedszkolnym. Nie tylko będzie to znakomite oderwanie się od mitręgi codzienności (śmiech), ale jednocześnie poruszenie, które ich dotknie, spowoduje, że – to co powiedziałem kiedyś na konferencji prasowej przed premierą – uda się tym spektaklem uratować choć jedną duszę przed uzależnieniem od narkotyków, to będę czuł się spełniony jako „producent” „Dzieci z dworca ZOO” w Operze na Zamku.
Dziękuję za rozmowę.
Czytaj też:
Co nowego w tańcu w Szczecinie i w Poznaniu
Komentarze
Pani Joanno gdzie i kiedy do tanca ?
Klaniam sie & caluje raczke
Alexander Z.
?
Czytałem pamiętniki Christiane publikowane w odcinkach w Literaturze – miesięczniku jeszcze za kierownictwa (prawdopodobnie) Jerzego Putramenta.
Wrażenie piorunujące. Przecież ona była w zasadzie dzieckiem.
Ja po przeczytaniu wiedziałam (miałam wtedy chyba kilkanaście lat), że narkomania mi raczej nie grozi. Wrażenie było rzeczywiście wstrząsające.
Być może po obejrzeniu spektaklu zmieniłbym zdanie, ale na dzisiaj, pozostające w zawieszeniu zdanie prowadzącej:
– „A muzyka Davida Bowiego przepięknie wpisała się w historię młodej narkomanki…” powoduje jednak pewien dysonans.
Pisać o czymś takim, jak historia Christiane, w kategoriach tradycyjnej estetyki z jej przyklepanym schematem pojmowania pojęcia „piękno”, ( i innych takich jak dobro, zło) jest oczywiście opisem jakiejś rzeczywistości, odnoszę jednak wrażenie jednak, że albo przy nazywaniu takich historii należałoby przywoływać inne pojęcia, określenia, albo starym określeniom nadać nowe znaczenie, czyli zmienić ich definicję, a przynajmniej zmienić ich znaczenie, czy interpretację
Oczywiście moja uwaga nie odnosi się do tego jednego przypadku( tym bardziej, że balet jeszcze chyba potrafi być naprawdę piękny), ale odnoszę wrażenie, że nazbyt często opis realiów współczesności odbywa się w tej akurat manierze.
Zostawmy stare, klasyczne piękno może jednak na lepsze czasy.
I wish, I wish I could swim
Like the dolphins, dolphins can swim
David Bowie nauczył się pływać 10 lat po napisaniu Heroes (song zaśpiewał też po niemiecku – Helden, ukłon w stronę goszczącego go przez kilka lat Berlina).
I wish, I wish I could dance
Like Gerard Wilk, oh this one could dance
But nothing…
Panie Wawrzyńcu, piękno w balecie to pewnie temat na szerszą dyskusję. A i sama historia pojęcia wskazuje na różne jego oblicza. Ja sama pisałam niedawno, w kontekście baletu „Mayerling”, o pięknym szaleństwie Rudolfa Habsburga. Narkotyki z klasycznie pojmowanym pięknem nie mają nic wspólnego i prowadząca rozmowę na pewno by się z Panem w tej kwestii zgodziła. Też nie widziałam tego baletu. Żałuję, bo wtedy być może miałabym więcej do powiedzenia. Czy widział Pan „Taniec Delhi” Iwana Wyrypajewa? Temat piękna w balecie we wspomnianym przez Pana kontekście został tam poruszony.
A co z baletami…..?
Bog zaplac !
0statni Prorok
Opera to kobieta jest. Czy to aby ładnie tak dodawać jej lat?
Ten emerytalny wiek, to chyba lekka przesada? Nieprawdaż? Zamek zaczęto odbudowywać z całkowitej ruiny (pamiętam, choć byłem wtedy dzieckiem) chyba około 1959. No ale jeśli już, to dodajmy jeszcze pięćset lat. Jacyś minstrele tam pewnie na dworze Księcia Pana występowali?
Historia zaczęła się wcześniej: https://radioszczecin.pl/172,7514,opera-na-zamku-w-szczecinie-u-progu-nowego-sezon
https://kultura.wzp.pl/index.php/biuro-ds-kultury/instytucje-kultury/opera-na-zamku
@Joanna Brych
3 października 2021
16:20
„Historia zaczęła się wcześniej: ”
No tak – jeśli przyjąć, że operetka to taka opera małolat, to mogła wyrosnąć z niej dorosła Opera. Na pewno jednak nie wyrastała na Zamku. Jako dziecko mieszkała w zupełnie innym miejscu. Może tylko śniła o księciu z bajki?