Last minute za 86 złotych. Być au courant

Prawie w ostatniej chwili zdecydowałam się wykupić dostęp do najnowszego spektaklu Wayne’a McGregora: „The Dante Project”. Październikową premierę w Royal Opera House zapowiadałam już jakiś czas temu. Balet miał się pojawić w sieci niezwłocznie po tym wydarzeniu; z nieznanych mi powodów streaming przełożono, dopiero tuż przed świętami otrzymałam wiadomość o udostępnieniu spektaklu od 20 grudnia do 19 stycznia.

Ja jednak nie tylko balety oglądam po kilka razy i tak się złożyło, że w ostatnich miesiącach trudno mi się było oderwać od ulubionych seriali: już teraz nieobecnego w Netflixie „Homelandu” oraz „Faudy”, z którą do dzisiaj nie mogę się rozstać, a co więcej liczę i czekam na jej kolejny sezon. Proszę się więc nie zdziwić, jeśli na blogu pojawią się kiedyś tematy, które z baletem nie mają wiele wspólnego. Wciągnął mnie też niedawno dziesięcioodcinkowy dokument o udaremnionych zamachach terrorystycznych. Może więc pora pomyśleć o zmianie specjalizacji.

Pozostając tymczasem w temacie baletu. „The Dante Project” prowokuje do zadania pytania, czy aby na pewno choreografowi udało się przenieść na baletową scenę wizję „Boskiej Komedii”, opis wędrówki poety przez kręgi piekielne, dotarcie do czyśćca, drogę do raju, jego surową ocenę kondycji ludzkiej, zachętę do bycia lepszym, do oczyszczenia się z grzechów; czy zdołał ciekawie sportretować tańcem Beatrycze. Słowo i taniec niekoniecznie muszą ze sobą rywalizować, ale porównania samoistnie się narzucają, nawet jeśli choreograf zastrzega, że nie stworzył baletu fabularnego, tanecznej adaptacji „Boskiej Komedii”, a jedynie spektakl zainspirowany dziełem Dantego Alighieri.

Znawcy twórczości włoskiego poety, a nie baletomani oswojeni z choreografiami Wayne’a McGregora, mogą zapewne poczuć się rozczarowani. Ja, znając styl choreografa, specjalnie zawiedziona nie byłam, choć przyznaję, że wolałabym być pozytywnie zaskoczona. Obejrzałam i usłyszałam mniej więcej to, czego się spodziewałam: współczesną choreografię, technicznie na najwyższym poziomie, w wykonaniu rewelacyjnych balerin i tancerzy The Royal Ballet, wybitną muzykę (Thomas Adès), doskonałe kostiumy i scenografię (Tacita Dean). McGregorowska wizja piekła (zwłaszcza po piekle na ziemi oglądanym w „Faudzie”) jednak mnie nie przeraziła, jest mało straszna, raczej pięknie nijaka. Grzesznicy niczym się nie różnią. Dantejskich scen nie odnotowałam, nadziei mi nie odebrano („Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie”); charakterystyka postaci okazała się zwyczajnie uboga. W czyśćcu opisów pokuty trudno się doszukać, fragmenty odnoszące się do raju i Beatrycze są monotonnie bezbarwne. Spektakl odebrałam jako dzieło (powtarzając elementy wymienione kilka zdań wcześniej) świetnie zrealizowane choreograficznie, muzycznie, scenograficznie, włączając w to kostiumy i reżyserię świateł, co genialnie sprawdziło się w przypadku „Chromy”, tańczonej również przez Polski Balet Narodowy, ale w balecie odwołującym się do „Boskiej Komedii” doskonale zbudowana forma to trochę za mało.

Podsumowując: premierę zaliczyłam i jestem au courant. „The Dante Project” większych emocji we mnie nie wzbudził; moim ulubionym baletem Wayne’a McGregora nadal pozostaje nie podejmująca filozoficznych wyzwań „Chroma”. Zaś nawiązując do terrorystyczno-szpiegowskich tematów właśnie mi się przypomniało, że pięć lat temu na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi wystawiono balet „Spartakus”, w którym choreograf Kirill Simonov próbował zmierzyć się z problemem zamykania granic przed uchodźcami i terrorem państwowym. Napisałam wtedy krótką recenzję dla Przekroju.pl, a wspominam ją również dlatego, gdyż „Spartakusa” i „Dante Project” łączy ten sam szkopuł: forma choreografii nie udźwignęła treści.

Czytaj też:

Wiolonczelistka

Rasputin w sieci

Rewia i uchodźcy

Tęczowi bohaterowie Virginii Woolf

Chleb ziemski czy niebieski? Wielki Inkwizytor Dostojewskiego w balecie Borisa Ejfmana

Nowe możliwości tańca