Ewa Głowacka (1.05.1953 – 19.10.2020)
Tańczyła pięknie. Ciałem i duszą. Lekko, z klasą, przekonująco. Miała doskonałe warunki: szczupłą sylwetkę, długie nogi, głowę, oczy, szyję i dłonie primabaleriny. Była wielką gwiazdą polskiego baletu. W dniu śmierci artystki Teatr Wielki przypomniał jej ostatnią kreację w roli Pani Capulet, jak sama by pewnie z uśmiechem powiedziała, „zgodną z jej wiekiem i pozycją”. Ale, proszę spojrzeć, jakże doskonałą i przejmującą.
Szlify aktorskie zdobywała już w szkole baletowej. Rok przed dyplomem wzięła udział w operze współczesnej kompozytorki Bernadetty Matuszczak „Julia i Romeo”, którą reżyserował na Scenie Kameralnej Adam Hanuszkiewicz. „Każda próba to było misterium” – opowiadała na spotkaniu „Gwiazdy Polskiego Baletu”, cyklu kilku rozmów z artystami baletu, które organizowałam, oglądając wczoraj zapis rozmowy nie mogłam uwierzyć, że już siedem lat temu. Spotkanie z panią Ewą Głowacką odbyło się 1 grudnia 2013 roku.
Warszawską szkołę baletową ukończyła w 1972 roku. Od razu dostała angaż w Teatrze Wielkim. Pięć lat później występowała już w randze pierwszej solistki. Taneczną edukację wybrała Ewie Głowackiej mama. Przeczytała w prasie ogłoszenie o naborze i zapytała córkę, czy chciałaby przystąpić do egzaminów. Pozytywnie przeszła selekcję. Jej pierwszy kontakt z baletem nastąpił kilka lat wcześniej. W Teatrze Komedia w repertuarze była „Wieszczka lalek”, kilkuletniej, jeżeli dobrze zapamiętałam, Ewie spodobała się tancerka w paczce i na pointach. Potem o niej zapomniała, więc gdyby nie „nacisk” rodzinny, być może nigdy nie zostałaby baleriną. W szkole – zdradziła podczas spotkania – podkochiwała się w Andrzeju Ziemskim; kiedy razem zadebiutowali na scenie (jeszcze nie teatralnej), ona była w drugiej klasie, on w piątej, ich występ, co nawet po latach i innych licznych sukcesach z dumą wspominała, został odnotowany w „Tele-Echu”, programie prowadzonym przez Irenę Dziedzic, pierwszym w Polsce nadawanym w kolorze. Sztuka wysoka była w tych czasach w zasięgu ręki. Niedrogie bilety, wejściówki dla dzieci i młodzieży, zniżki dla seniorów, bilety wykupywane przez zakłady pracy, szkolne wycieczki, wsparcie państwowe, występy w telewizji, relacje prasowe, odseparowanie od Zachodu, o Mezzo i internecie nikt wtedy jeszcze nie marzył, te wszystkie czynniki złożyły się, zdaniem pani Ewy, na prestiż i popularność baletu i tańca, na rozpoznawalność polskich artystów baletu, teraz dla tancerek i tancerzy występujących na polskich scenach nieosiągalną.
Wielkim osiągnięciem Ewy Głowackiej, pierwszym dużym baletem, w którym wystąpiła jako solistka było „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego. Tańczyła je przez dwadzieścia lat w różnych wersjach i z różnymi partnerami. Pierwszym był Dariusz Blajer. Wejście w podwójną rolę Odetty/ Odylii odbyło się nagle, z zaskoczenia. Maria Krzyszkowska złożyła jej, na dziesięć dni przed pojawieniem się tytułu na afiszu, propozycję nie do odrzucenia. Wejście w spektakl nastąpiło więc błyskawicznie, po serii intensywnych prób z Iriną Michajliczenko. Na pierwszym przedstawieniu dostała taryfę ulgową, mogła nie zatańczyć trzydziestu dwóch fouettés. Zamiast tych arcytrudnych obrotów, wykonała piquée po kole.
Potem w repertuarze artystki pojawiły się kolejne, wymagające wielkich umiejętności, role: Giselle, Sylfidy, Aurory, Wróżki Bzu…Nieustannie szlifowała swój warsztat, również za granicą. Nigdy jednak nie pomyślała o porzuceniu Teatru Wielkiego dla zagranicznych zespołów, nawet jeśli nadarzały się ku temu okazje. Bo jak mówiła, w Polsce była pierwszą solistką, tańczyła najpiękniejsze balety, miała rodzinę, była szczęśliwa prywatnie i zawodowo. Ja, po tym spotkaniu, zapamiętam Ewę Głowacką, jako spełnioną artystkę, która w ostatnich latach z wrodzoną sobie skromnością dzieliła się swoim talentem, wiedzą i doświadczeniami z kolejnymi rocznikami tancerek i tancerzy.
Czytaj też:
Nie wiem, czy mi się podobało…
Alicja Boniuszko (16.10.1937 – 23.12.2019)
Komentarze
Jako studentka bylam swiadkiem jej debiutu na scenie im. E. Mlynarskiego w Romeo I Julii. Byla mlodziutka dziewczyna. Trudno mi uwierzyc, ze jej nie ma
Umarła za wcześnie. Miała tylko 67 lat.
„… te wszystkie czynniki złożyły się, zdaniem pani Ewy, na prestiż i popularność baletu i tańca, na rozpoznawalność polskich artystów baletu, teraz dla tancerek i tancerzy występujących na polskich scenach nieosiągalną”.
Nasza świetna aktorka Joanna Szczepkowska opisuje w swoich wspomnieniach jak to w roku 1974 wezwał do siebie ją oraz Krystynę Jandę i Ewę Ziętek – ówczesne studentki Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie – ich profesor z uczelni Aleksander Bardini, reżyser spektaklu „Trzy siostry” Antoniego Czechowa, w dzień premiery tego przedstawienia w legendarnym Teatrze Telewizji i zapytał: „Czy zdajecie sobie sprawę, że jutro na ulicy każdy was rozpozna? Czy jesteście na to przygotowane?”
„Nieustannie szlifowała swój warsztat, również za granicą. Nigdy jednak nie pomyślała o porzuceniu Teatru Wielkiego dla zagranicznych zespołów, nawet jeśli nadarzały się ku temu okazje. Bo jak mówiła, w Polsce była pierwszą solistką, tańczyła najpiękniejsze balety, miała rodzinę, była szczęśliwa prywatnie i zawodowo”.
Była więc nie tylko świetną tancerką ale i bardzo mądrym człowiekiem.
Umiała też szczerze i z uśmiechem przyznać, że w American Ballet Theatre ćwiczy się i tańczy intensywniej, o czym miała okazję przekonać się podczas stypendium w Nowym Jorku.
Mała poprawka: to była Irina Michajliczenko – wspaniały pedagog warszawskiego baletu, nie jakaś Ałła Michalczenko. A poza tym… smutek.
@Attyka
Witam Pana/Panią Attykę, dawno nie było Pana/ Pani na tym blogu. Ewę Głowacką rzeczywiście wprowadziła w rolę Irina Michajliczenko.
Nie rozumiem jednak dlaczego, nawet jeśli popełniłam błąd (został już poprawiony), bo miałam być może w tym czasie w głowie, o cztery lata młodszą od Pani Ewy, Ałłę Michalczenko (Pani Ewa podczas spotkania opowiadała o próbach z Iriną Michajliczenko), określa Pan/Pani wielką gwiazdę rosyjskiego baletu, również wspaniałą Odettę/Odylię, „jakąś Ałłą Michalczenko”.
https://www.nytimes.com/1987/07/20/arts/bolshoi-ballet-giselle.html
https://www.youtube.com/watch?v=uKjkw2A4RoI
PS. Na filmie Ałła Michalczenko tańczy z Manuelem Legris, który niedawno wystawił u nas „Korsarza”. To chyba Pana/Pani ulubiony balet? Tak przynajmniej można wnioskować z adresu mailowego. Pozdrawiam.
Wysnuwa Pani/Pan pochopne wnioski, nie po raz pierwszy niestety. A wystarczyło po prostu poprawić dość istotny błąd merytoryczny (dzięki). Nikt nie liczył na przeprosiny czy wyrazy wdzięczności…
@Attyka
Dziękuję za kolejną uwagę. I proponuję swoją czujność skierować również na inne blogi i wspomnienia. Pani Dorota Szwarcman recenzując „Korsarza” napisała na przykład, że Manuel Legris jest scenografem, zaś pani Katarzyna Gardzina we wspomnieniu o Ewie Głowackiej, operę „Julia i Romeo” z rozpędu zatytułowała „Romeo i Julia”. Mogłabym takie przykłady mnożyć dość długo. Tylko po co, skoro wiadomo, że są to oczywiste pomyłki, a nie „jakaś Ałła Michalczenko”.
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2020/09/18/jak-gdyby-nigdy-nic/?nocheck=1
https://www.taniecpolska.pl/aktualnosci/show/8392
https://archiwum.teatrwielki.pl/baza/-/o/plakat–julia-i-romeo-bernadetta-matuszczak-19-11-1970-4-169/50615/20181
PS: A tak przy okazji, czy mógłby/ mogłaby Pan/ Pani zdradzić mi i czytelnikom mojego bloga, gdzie można przeczytać Pana/ Pani recenzje? Niewątpliwie doskonałe merytorycznie, na których wszyscy powinni się wzorować. Z tak wielką wiedzą o balecie nie powinno się ukrywać pod pseudonimem Attyka. Pozdrawiam.
@Joanna Brych 25 PAŹDZIERNIKA 2020 10:11
Pani Joanno,
Pani blog jest jednym z bardzo nielicznych na portalu „Polityki”, który warto czytać.
Pozdrawiam 😉
Pani Redaktor, pochlebia mi takie zainteresowanie moim przypadkowym wpisem. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że przypisywanie mi jakiejś nadzwyczajnej wiedzy, recenzji, a nawet czujności w śledzeniu błędów innych autorów, to wytwór Pani imaginacji. Jestem tylko skromną Attyką, która trafiła tu przypadkiem, śledząc w Internecie pożegnania naszej nieodżałowanej baleriny Ewy Głowackiej, o której wiem przypadkiem nieco więcej nad to, że jako dziecko „podkochiwała się” w koledze ze szkoły, próbowała tą lub inną „Ałłą Michalczenko”, czy faktycznie „nigdy nie pomyślała” o pracy za granicą itd. Prostowanie banałów pozostawmy jednak historykom, bo podnoszenie ich w okolicznościach tak bolesnej straty byłoby wysoce niestosowne.
Moje sprostowanie wynikało jedynie z szacunku dla tych zasłużonych, którzy odeszli i nie mogą już sami upomnieć się o prawdę. Bo jak twierdził Jerzy Waldorff bodaj, Pani legendarny poprzednik na łamach „Polityki”: nie ma znaczenia czy piszą dobrze czy źle, ważne aby nie mylili nazwiska. I to by było na tyle – jak mawiał z kolei znany profesor mniemanologii stosowanej.
@Attyka
„Jestem tylko skromną Attyką, która trafiła tu przypadkiem, śledząc w Internecie pożegnania naszej nieodżałowanej baleriny Ewy Głowackiej…”
Z tą skromnością to chyba jednak Pan/Pani trochę przesadził/ przesadziła, chociażby w kontekście formy wcześniejszych komentarzy: „Widzę błędy, niedostatek wiedzy i spekulacje nie na temat”, „A w ogóle zalecam mniej mądralenia, a więcej pokory. Przynajmniej do momentu, gdy autorkę nowego bloga uznamy za znawczynię tematu.”; „Zawstydzona? Chyba tak, bo zwleka z modernizacją. I o to chodziło. A teraz pora na korepetycje: http://www.naczubkachpalcow.pl/2018/05/25/klasyka-jest-bezlitosna-gala-baletowa-w-lodzi/#more-88294 Na otrzeźwienie i naukę nigdy nie jest za późno.” (więc i chyba na inne blogi Pan/ Pani zagląda). Do insynuacji, które również Pan/Pani stosował/stosowała na tym blogu nie będę wracała 🙂
@grzerysz
Dziękuję i też pozdrawiam 🙂
To prawda, zaglądałam tu kiedyś, próbując nawet polemicznie wesprzeć Pani cenny blog. Szybko jednak stało się jasne, że nie o to chodzi. Oczekiwane było raczej uznanie (czasem zresztą zasłużone), nie zaś uwagi krytyczne, które rychło okazały się niewygodne (były wstrzymywane), więc wzbudzały pewnie irytację czy nawet dotykały (jeśli, to przepraszam). Teraz widzę, że pojawiły się nawet genderowe wątpliwości. Że za ostro? No cóż, wyglądając dziś przez okno, czas się już chyba z tym oswoić… Co nie przeszkadza mi życzyć Pani Redaktor wytrwałości, mniej nerwów i – szczerze – powodzenia.