Taneczna epidemia w Poznaniu. I premiera książki „Taniec na gruzach”
W ubiegły wtorek w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu odbyła się premiera „Trucizny” w reżyserii i choreografii Marty Ziółek, spektaklu zrealizowanego na zamówienie Polskiego Teatru Tańca, a inspirowanego średniowiecznymi „obłędami tanecznymi”. Nie wiem, kiedy odbędzie się następne przedstawienie, ale zachęcam do śledzenia kalendarium PTT. Połączenie sił i talentów artystów reprezentujących odmienne formy tańca dało dobry rezultat. Przewrotna zapowiedź przyszłości „Trucizny”, co sygnalizuję w recenzji na afiszu „Polityki”, wywarła wrażenie nie tylko na mnie 🙂 Po zakończeniu spektaklu, zanim rozległy się oklaski, przez dłuższą chwilę zapanowała na widowni intrygująca cisza.
W natłoku różnych wydarzeń nie zdążyłam we właściwym czasie wspomnieć o premierze książki „Taniec na gruzach” zorganizowanej w warszawskiej OSB z udziałem jej bohaterki – Niny Novak.
„Jestem tancerką klasyczną, więc mam to we krwi, że nigdy nie patrzę pod nogi, ale przed siebie. Ot, taka postawa. Również wobec życia.”
Pani Nina urodziła się w Warszawie w 1923 roku. Była uczennicą warszawskiej szkoły baletowej, w latach 1937–1939 solistką Polskiego Baletu Reprezentacyjnego, po wojnie primabaleriną Ballet Russe de Monte Carlo. W Polsce wystąpiła gościnnie dwa razy: w 1961 i w 1978 roku.
Dzisiaj przeczytałam trzy pierwsze rozdziały. Nie są typową biografią, lecz szczerym wyznaniem autora o procesie powstawania książki i jego pierwszym spotkaniu z Niną Novak. Także o grzechu niepamięci.
- No była taka…
- A! Słyszałem o niej, ale nie widziałem nigdy, jak tańczyła
- Jeśli mam się wypowiadać, poproszę listę pytań, muszę się przygotować. Bo nie mam żadnej wiedzy na jej temat.
- Nie uczyli nas o niej wcale a wcale.
- Ona gdzieś wyjechała po wojnie, ale nie wiem, co się z nią działo.
- Nie mam czasu, przepraszam.
- To jakaś przeszłość. Teraz to się w balecie dzieje, może warto porozmawiać o teraźniejszości?
- To ona jeszcze żyje?
Tak Wiktor Krajewski opisuje swoje pierwsze próby zbierania materiałów.
A jednak udało się. Książka się ukazała. Ja już wiem, jak do tego doszło i zaraz wracam do lektury.
Czytaj też:
„Let’s Dance”. Praca dla przyjemności