Dylemat recenzenta
Przeszłam się na Grójecką i zajrzałam do Och-Teatru. Normalnie na spacery chodzę do parku, najchętniej Ujazdowskiego, patrzę na kaczki, wiewiórki, podziwiam przyrodę. Mam swoją ulubioną ławeczkę nad samą wodą. Wczoraj byłam w innym nastroju (podobno nienormalnym) i chciałam sprawdzić, czy w Och-Teatrze grają jeszcze „Truciciela”. Widziałam tę sztukę kilka lat temu, wieczór miałam cudnie przezabawny. Świetny tekst, doskonała reżyseria, wyśmienite aktorstwo. Tytuł schodzi już niestety z afisza. W poniedziałek nastąpi jego pożegnanie, bilety są wyprzedane.
Skusiłam się jednak na „Huśtawkę”. W repertuarze pojawiła się w piątek. Chwyciłam więc okazję, kupiłam wejściówkę za 25 złotych i szarpnęłam się jeszcze na program za 10. O bilecie na inny termin nawet przez moment nie pomyślałam, od kilku lat żyję w czasach „twoich wyborów” i różnych problemów „po kokardę”. Żeby zafundować sobie składkę zdrowotną, muszę się na blogu wypisać siedem razy, ale już nie więcej, bo premii za nadgorliwość nikt nie zapłaci. A jak już się wybiorę na spektakl do Łodzi (koszty nie są zwracane) albo nawet ciut bliżej do Otwocka (ojciec zawsze mnie straszył, że będę tam bez niego spędzała wakacje, był optymistą, ten kurort od dawna jest poza zasięgiem moich zarobków), to muszę żonglować honorariami; nieraz uda się napisać coś dłuższego w papierze. Czasami nie jestem pewna, czy stać mnie na takie filantropijne wspieranie systemu i myślę, że lepiej w przerwie napić się wina. Jeśli zachoruję na dłużej i pisać nie będę, to i tak raczej nie zdążę się wyleczyć. A nikt mi przecież za nieróbstwo, chorobowego ani dalszego zdrowotnego, nie będzie płacił. Takie lewicowe fanaberie w mediach jeszcze nie obowiązują.
Afisz papierowy tańcem nie jest zainteresowany. Ma inne priorytety niż na przykład tematy „mocno zanurzone w przeszłości”. Z blogiem też nie było łatwo i nic nie wydarzyło się od razu, jeszcze trzy lata temu – w skrócie ujmując pewien wywód – „ baletowi ani … nie do końca było po drodze” i taka „inna, lżejsza tematyka, nie do końca współgrała z profilem tytułu”. Trochę to się zmieniło, ale nie do końca. Pisać o tańcu można „dla frajdy”, byle nie za często i nie dla pieniędzy.
Wejściówka – oprócz merkantylnych – ma jeszcze inne zalety. Można usadzić się samemu, a wczoraj miejsc było pod dostatkiem. Złapałam pierwszorzędne, trzeci rząd w centrum, kto był w Och-Teatrze, ten wie, że stamtąd akcję można śledzić wygodnie. Normalnie wydałabym ponad stówę, stąd wniosek, że czasami warto być nienormalnym.
Zaproszenia to zawsze ryzyko – jak chce się recenzenta ukarać albo balet ocalić, to daje mu się miejsce, z którego słabo widać. Jak są balkony, kary można stopniować, a dla osłody zaoferować lornetkę w breloku albo pin-broszkę z nadrukiem „Dziś miłość jest ważniejsza niż obowiązek”. W podpisie Carmen. Tę operę (powtórki już w marcu) widziałam akurat z dobrego parteru, trzeba mnie było ukarać, bo teraz mogę polecić tylko obowiązek. Ale podoba mi się to teatralne poczucie humoru.
A więc „Huśtawka” – New York, Broadway, piosenki Dorothy Fields w przekładzie Wojciecha Młynarskiego, błyskotliwe dialogi, dwoje kochanków na żywo i żona – przez telefon – w trakcie rozwodu, wszyscy na emocjonalnej huśtawce. Przez dwie godziny można się pobujać w emocjach – cudzych zamiast własnych. Tak sobie ten wieczór wyobraziłam.
Dysonans pojawił się już na początku. Zespół zaśpiewał piosenkę, której słów w ogóle nie zrozumiałam. Nie wiem, co bardziej zawiodło – dykcja czy akustyka, ale na pewno jest jakiś problem, nad którym trzeba zapanować. Mam też wrażenie, że amerykańska „Seesaw” w polskiej wersji została nieco poturbowana (od razu zastrzegam, że nie widziałam oryginału). W emocjach za bardzo nie pobujałam, huśtawki nastrojów nie poczułam, dialogi brzmiały sztucznie, Gizela i Jerry odbywali ze sobą jakiś tani romans wodewilowy. Lepsi od aktorów okazali się tancerze. Zatańczyli choreografię w stylu broadway jazz – były momenty baletowe, rewiowe, typowo jazzowe, charakterystyczne (hiszpańskie) – swobodnie, dowcipnie, musicalowo, w klimacie fabuły. W większości są absolwentami państwowych szkół baletowych. Wiadomość tę podaję tytułem lekkiego nawiązania do artykułu i do tego wpisu w punkcie dotyczącym pracy w teatrach.