Netflix i taniec. Morderca w szkole baletowej
Dwa tygodnie temu stałam się szczęśliwą użytkowniczką Netflixa. Nadrabiam więc zaległości i oglądam to, co pewnie już wszyscy widzieli. Dzisiaj nadeszła pora na taniec. Jestem po dwóch odcinkach „Tiny Pretty Things”, serialu opartego na wydanej w 2015 roku powieści Sony Charaipotry i Dhonielle Clayton, poza tytułem niewiele mającej ponoć wspólnego z obrazem filmowym.
Zaczęło się groźnie. Utalentowana balerina Cassie Shore została zepchnięta przez nieznanego sprawcę z dachu prestiżowej szkoły baletowej w Chicago. Zapadła w śpiączkę, zdeterminowana policjantka samotnie usiłuje rozwiązać zagadkę. Miejsce Cassie zajęła Neveah Stroyer. To ona ma teraz zostać gwiazdą i odwrócić uwagę mediów od skandalu. Już wiem, że jej życie również jest zagrożone.
Serial powinnam pewnie skrytykować za powierzchownie stereotypowe podejście do edukacji baletowej. Za to, że nacisk jest położony na wszystko, co najgorsze: zawiść („Wrogów najbardzej torturujesz własną doskonałością”), zaciętą, pozbawioną skrupułów rywalizację, bulimię, chore ambicje rodziców, dążenie do doskonałości i sukcesu za wszelką cenę, nawet utraty zdrowia, cynizm i bezwzględność nauczycieli, sztuczne uśmiechy, za którymi skrywane są lęki, złości, frustracje. Ale, jak to bywa z takimi produkcjami, nawet jeśli obserwuję akcję z dużym dystansem, jestem ciekawa, co będzie dalej. Ten kryminał dzieje się po prostu w szkole baletowej i jest pełen tajemnic, które mnie zaintrygowały. Dalej ma być podobno jeszcze bardziej gorąco, pojawią się interesowni darczyńcy i wątek #MeToo. Na razie jest trochę seksu i to nie tylko heteroseksualnego. Naszych rodzimych obrońców czystości płci czuję się w obowiązku poinformować, że na ekranie pojawia się miłość gejowska, a nawet małżeństwo jednopłciowe, czyli trwały związek dwóch osób tej samej płci.
Czytaj też:
Nigdy nie mów nigdy. Komiksowe studio tańca
„Let’s Dance”. Praca dla przyjemności
Balerina – film w reżyserii Erica Summe i Erica Warin
Czy tańczyć każdy może? Rzeczywistość w szkołach baletowych
Optymistycznie o balecie – nowa książka dla młodzieży i dorosłych
Komentarze
„Dwa tygodnie temu stałam się szczęśliwą użytkowniczką Netflixa. Nadrabiam więc zaległości i oglądam to, co pewnie już wszyscy widzieli”.
Czy przez te dwa tygodnie zdążyła Pani już obejrzeć film „365 dni”?
Co prawda polski kandydat do Oscara w kategorii NAJLEPSZY FILM MIĘDZYNARODOWY (dawniej Najlepszy Film Nieanglojęzyczny) przepadł w przedbiegach, ale mamy wręcz historyczną dla polskiego kina wiadomość: właśnie „365 dni” to pierwszy polski film, który będzie konkurował o miano największego gniota roku. Jak m.in. donosi portal dziennika „Rzeczpospolita”, nakręcony na podstawie książki Blanki Lipińskiej film Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa otrzymał aż sześć nominacji do Złotych Malin, „antynagrody dla najgorszych poczynań w kinie”. Nasz film „walczy” w następujących kategoriach: „Najgorszy film”, „Najgorszy aktor”, „Najgorsza aktorka”, „Najgorszy reżyser”, „Najgorszy scenariusz” i „Najgorszy prequel, remake, plagiat lub sequel”.
Złote Maliny, swoiste anty-Oscary, przyznawane są na dzień przed Oscarami.
Jeszcze nie obejrzałam, ale postaram się i tę zaległość nadrobić, chociaż we fragmentach.
Jako stronnik usankcjonowanych tradycją odwiecznych praw natury będących rękojmią dalszego trwania gatunku, przyjąłem z ukontentowaniem fakt rezygnacji przez autorów scenariusza z przysposabiania na potrzeby dyskursu jednej z propozycji ideologicznych współczesności ( wiadomo jakiej) dorobku kulturowego wieków minionych…
…albowiem intencją owych autorów (prawdopodobnie ) nie było twórcze wspomaganie owych środowisk, a zdarzały się przypadki takich patentów (twórczość m,in, Czajkowskiego, Szekspira).
„czuję się w obowiązku poinformować, że na ekranie pojawia się miłość gejowska, a nawet małżeństwo jednopłciowe, czyli trwały związek dwóch osób tej samej płci. ”
Chwała Bogu. Bo już siew bałem, że pojawi się mądrość, inteligencja, piękno, rozum, zdrowie psychiczne, człowieczeństwo, kobiecość itp…
@TOKOLA
„Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno” albo „Boga w to nie mieszajmy, bo go nie ma” (Jakub Szapiro, bohater „Króla” Szczepana Twardocha), jak kto woli…Pozdrawiam 🙂
@Joanna Brych
Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno
Taką też mam nadzieje – że nie brałem nadaremno. Czekam
na czek.
Kilka ostatnich zdań tekstu Pani Joanny powodować może różnego rodzaju przypisy.
A jeżeli uwzględnię ostatnie (rok 2020) trendy patentowe na terenie amerykańskiego filmowego Parnasu ) w kwestii politycznej słuszności ekranowych superprodukcji to nieuchronny być winien tej mniej więcej treści komentarz.
Przynajmniej taką czuję potrzebę.
Otóż cały ten mechanizm który właściwie został już skutecznie zainfekował kulturę ( szczególnie masową)zachodnią przypomina poetykę konkurencyjnej opcji kulturowo-ideologicznej jaką była sztuka socrealistyczna lat 40-tych i 50-tych.
Tam i tutaj akcja utworu to niezbyt wyszukana koncepcyjnie ( poprzez dobór bohaterów, miejsce akcji)akceptacja słusznych politycznie kategorii społecznych ról.
I brak poparcia dla niesłusznych również.
Tam i tutaj sztuka wspierała wspiera dosyć łopatologicznie – miłe sercom wiodących narratorów – postawy w poczuciu, że jednym i drugim się to należy. Tym wilczy bilet, a tym naręcza kwiatów. Bo za ich decyzją stoi historia i fakty.
Wtedy i dzisiaj autorzy odwołujący się do przeszłości mieli problemy, a piewcy kanonizowanych postaw wiedzieli, że z pustymi kieszeniami i gołymi piersiami do domu nie wrócą.
Piersi oczywiście autonomiczne płciowo w nagrodę ubogacone medalami i orderami…niekoniecznie zresztą uśmiechu. Bo nikomu raczej nie było i nie jest do śmiechu, bo wszyscy wiedzieli i wiedzą że tak po prostu trzeba robić, bo tak chcieli i chcą Oni.
Jacy Oni?
Po prostu Oni.
On Ona Oni.
Zresztą komentarz ma wymowę zapewne profetyczną, bo i inne przejawy artystyczno-duchowo-fiskalnej samorealizacji poddane zostaną zapewne podobnemu mechanizmowi.
Albo już to się dzieje.
Wypada mieć nadziej, że filmy dzisiejszej epoki wiadomych wyzwań zachowają pewien poziom artystyczny. Jak było to w przypadku takich produkcji socrealizmu:
„Celuloza” , „Piątka z ulicy Barskiej”, czy „Pokolenie” Andrzeja Wajdy.
Dzień dobry Panie Wawrzyńcu, dawno Pana nie było na moim blogu. Pozdrawiam, miłego dnia…
@Wawrzyniec Biebrzeniewierzyński
„Wypada mieć nadziej, że filmy dzisiejszej epoki wiadomych wyzwań zachowają pewien poziom artystyczny. ”
Pewien poziom zachowują. Ciekwe, kiedy się z niego podniosą?
Ja zakończyłem znajomość z Netfliksem po pół roku. Jednostronność seriali amerykańskich jest przytłaczająca. I nudna. A tu kawałek złośliwej recenzji serialu, który Pani ogląda, ale te słowa to do większości z nich można odnieść
„Ja nie mam nic do seksu w serialach, ten jest bardzo równościowy – bo tyle co się męskich pośladków naoglądałam w tym serialu to od czasu mojego nadrabiania kina europejskiego nie widziałam. Problem w tym, że ja już czasem się gubię dlaczego w danym momencie ktoś z kimś sypia. A jeszcze bardziej się gubię dlaczego tych seksów jest więcej niż tańca. Zresztą o tańcu w tym serialu się strasznie dużo mówi (zawsze mrocznie i na najwyższym C) ale jak przychodzi co do czego to prawie nikt nie tańczy. ”
https://zpopk.pl/tiny-pretty-things-2.html
@tadpiotr
Po dwóch pierwszych odcinkach moje wrażenia są nieco inne. Ale być może wszystko jest jeszcze przede mną. Tańca jakoś mi w tym serialu nie brakuje, bo raczej stykam się z nim dość często w innych miejscach i nie są to seriale amerykańskie 🙂 Więc wszystkich, którzy czują jego niedosyt zachęcam do śledzenia chociażby transmisji online. Zawsze mnie też ciekawi, dlaczego tyle emocji wzbudza wśród recenzentów sztuka masowa. I częściej piszą o niej niż o sztuce wysokiej.
Swojego zdania nie będę miał na temat serialu. A pytanie o emocje dotyczące sztuki masowej dobre jest 🙂 Tym razem mogę powiedzieć od siebie: nudzi mnie. Dosłowność, w jaką zmierza film dla przykładu, jest męcząca, zwłaszcza w zakresie erotyki. Nie przeszkadzają mi obrazy erotyki, ba, z przyjemnością popatrzę jak ładnie zrobione, ale niech pełni jakąś funkcję. A wymienieni recenzenci chyba też czują często, że nie mają kompetencji, by mówić precyzyjnie o sztuce tzw. wysokiej (cóż za elityzm 😉 . To nie mówią. Znowu za siebie: potrafię powiedzieć, że czyjś taniec mi się podoba czy nie, ale nie umiem opisać dokładnie technicznie co w nim się nie podoba. Łatwiej opisać choreografię w rozumieniu sekwencji scen, układu obiektów w nich i dynamiki. To już podobne do filmu.
@Joanna Brych 15 MARCA 2021 14:52
„Zawsze mnie też ciekawi, dlaczego tyle emocji wzbudza wśród recenzentów sztuka masowa. I częściej piszą o niej niż o sztuce wysokiej”.
Czy może Pani wymienić jakieś polskie filmy z ostatniego trzydziestolecia, które można z czystym sumieniem zaliczyć do sztuki wysokiej? Takie, które naprawdę wolno wymienić jednym tchem obok najlepszych dokonań Wajdy, Hasa, Kawalerowicza, Polańskiego (świetny „Nóż w wodzie” przegrał w 1963 roku z samym „Osiem i pół” Felliniego w kategorii Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego), Skolimowskiego czy Konwickiego?
Ja sporadycznie „wskakuję” do Netflixa na miesiąc, aby zobaczyć konkretny film, który wydaje mi się wart obejrzenia – po raz pierwszy dotyczyło to „Romy”, ostatnio
„Procesu Siódemki z Chicago”, „Manka” i „Cząstek kobiety”.
@ grzerysz 15 marca 2021 16:02
To działa w obie strony: a jest teraz reżyser/ka, którego można porównać do Felliniego, Kurosawy, Hitchcocka??
Mówił o tym Scorsese ostatnio: epoka kina rozumianego jako sztuka wysoka odeszła. In the movie business, which is now the mass visual entertainment business, the emphasis is always on the word ‘business,
https://harpers.org/archive/2021/03/il-maestro-federico-fellini-martin-scorsese/
Dzień dobry, dzień dobry Pani Joanno.
Ma nieobecność miała różne przyczyny, aczkolwiek jedną, zdecydowaną trudno byłoby mi nazwać.
Najbardziej to chyba obcowałem z literaturą pisaną. Pisaną, bo chyba może być również mówiona.
Ale oczywiście cały czas myślałem u choreograficznych układach baletowych i – co chyba ambitniejsze – o pomyśle na ciekawe widowisko baletowe które udźwignęłoby na swoich wiotkich baletowych ramionach ciężar wyzwań nieciekawej ( albo bardzo ciekawej) współczesności.
Nie było moją intencją penetracja i nazywanie jedynie językiem baletu owych wyzwań, miałem zadania ambitniejsze,chciałem i chcę połączyć na deskach teatrów baletowych naszą polską, narodową , wręcz wielonarodową tradycję połączyć z wielokolorową, wielowektorową płciowo współczesnością. Współczesnością globalnej wioski.
Oczywiście nie liczyłem i nie chciałem aby był to gotowy pomysł, szukałem właściwie inspiracji.
Inspiracji przez duże I.
I żeby nie trzymać niepewności czytających.
Do książki tej zabierałem się bez zbytniej ekscytacji.
Jakieś listy, jakiejś osoby, której nazwisko właściwie dzisiaj nikomu już nic nie mówi.
Że polityk, że dziennikarz, że pisarz. Kogo to dzisiaj obchodzi…
Ale po dotychczasowej lekturze ( jedna trzecia stron za mną) uważam, że osobę warto przypomnieć. I kto wie, czy inscenizacja baletowa z odpowiadającą wyzwaniu muzyką nie zapełniłaby (oczywiście po perypetiach z pandemią) widowni największych sal teatralnych i widowiskowych, a bilety byłyby wyprzedane…
Oczywiście boję się o dosłowność, ale mam nadzieję że znajdzie się osoba która fabułę takiego widowiska zawiesi wysoko, gdzie przyziemna rzeczywistość…
Osobą ta jest Stanisław Mackiewicz, ps. Cat.
I słyszę już: pompował, pompował a tu wyszło jakieś cyt. Dobrze, że nie cyc.
Nie cyt, tylko Cat.
Polityk, pisarz, publicysta. Urodzony w Petersburgu, uczestnik wojny 1920 roku, poseł na sejm z listy BBWR, więzień Berezy, redaktor naczelny pisma „Wilno i Lwów”. Premier rządu RP na uchodźctwie. Po powrocie do Polski sygnatariusz Listu34.
Czyli życiorys na co najmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście trzymających w napięciu baletowych widowisk.
Podstawowa informacja: moja książka to listy do przyjaciół, ale nie tylko do przyjaciół
I właściwie każdy z tych listów to ( oprócz wymienionych powyżej faktów biograficznych) fascynująca inspiracja na libretto baletowego widowiska.
Że przykładowo:
Cat wspomina okres kierowania wileńskim „Słowem”. Orientacja tytułu wybitnie konserwatywna.
I żeby nie być narażonym na modne ostatnio zarzuty przytoczę dosłownie treść tego listu, która wg mnie jest (przy niewielkich kulturowych modyfikacjach, nie On i Ona, ale Ona i Ona, czy On i On) gotowym materiałem na baletowy bestseller, przy którym „Dziadek do orzechów”, czy „Jezioro łabędzie” zostają w blokach startowych, no może „Gajane”…
W końcu fragment…a moim zdaniem prawie gotowe libretto. Treść w nawiasach to takie moje didaskalia.
List do przyjaciela Michała Pawlikowskiego. 1 grudnia 1953.
„Zresztą znam przypadek identyczny. Kiedyś w Wilnie Witold ( jak Wilno, to tylko Witold) przyprowadził mi kandydatkę na zastępczynię sekretarki. Sam wszedł i powiedział : „Palce lizać”. Nazywała się bodajże Wanda, ale ja ją przezwałem Grażyna. Pracowała na poczcie. Po kilku dniach namawiam ją, aby pojechała aeroplanem (ciekawe kto podejmie się tej roli) do Warszawy – o piątej wieczorem, a wrócimy kurierem tak, że zdąży na swoją pocztę. Jedzie (WandoGrażyna). Po przyjeździe – nie, to musiało być wcześniej niż o piątej, bo dom mody „Zmigryder był otwarty – kupuję jej u Zmidrygera sukienkę. Zbudowana była cudownie (zazdroszczę Catowi), wysoka, kształtna, wspaniała. Ona woła mnie za parawan ( kolor parawanu to robota dla scenografów), jak mierzy suknię. Potem idziemy do „Simona i Steckiego”. Przy niej posyłam kelnera do biura agencji podróżniczej „Wagon” po dwa bilety do sleepingu. Ona słówkiem nie protestuje. Idziemy do jakiegoś „Morskiego Oka” czy coś takiego, po czym ja, stawiając kroki z pewną trudnością -tak mi się chce – prowadzę ja do sleepingu.( w tym momencie trudne zadanie dla kompozytora, aby oddać pełnię napięcia chwile głównego bohatera) I ona, wyobraź sobie, absolutnie nie pozwoliła. Ani trochę, ani pomacać. A gwałtem macać nie lubię. Powiedziała tylko, że jest dziewicą. Nawet wtedy nie dała się całować, choć przedtem się zgadzała. Takie niespodzianki…
Kurtyna.
@tadpiotr 15 MARCA 2021 16:20
Niezupełnie się z tym zgadzam.
Co roku jednak pojawia się na świecie pewna liczba doskonałych filmów, które mało mają wspólnego z „mass visual entertainment business”.
Z reżyserów, na których filmy czekam z utęsknieniem wymienić mogę np. Nuri Bilge Ceylana, Michaela Haneke, Andrieja Zwiagincewa, Kantemira Bałagowa, Lucrecię Martel, Alfonso Cuaróna. Choćby w ostatnich dwóch latach obejrzałem też kilka świetnych filmów innych reżyserów: „Ból i blask” (Pedro Almodóvar, Hiszpania), „Płomienie” (Chang-dong Lee, Korea Południowa), „The Souvenir” (Joanna Hogg, Wielka Brytania), „Złodziejaszki” (Hirokazu Koreeda, Japonia), „The Assistant” (Kitty Green, USA), „Never Rarely Sometimes Always” (Eliza Hittman, USA), „Synonimy” (Nadav Lapid, Izrael), „Nędznicy” (Ladj Ly, Francja) cz też nieco naiwną ale poetycką „Undine” („Ondyna”) Christiana Petzolda ze świetną rolą Pauli Beer (Niemcy).
@tadpiotr 15 MARCA 2021 16:20
Niektórzy reżyserzy potrafią też połączyć sztukę masową z wysokimi walorami artystycznymi – najlepszym przykładem z ostatnich lat jest dla mnie „Joker” Todda Phillipsa (USA).
Od czasu do czasu uprzystępniam miniaturkę Miłosza pochodzącą z Pieska przydrożnego zatytułowaną „Hollywood”:
Oczywiście opinia obarczona może być wieloma zarzutami (że subiektywna po prostu, że to przejaw zazdrości, że wyraz niezrozumienia roli jaką ma ten rodzaj sztuki do spełnienia).
Ale jeżeli autor tych zdań przez kilkadziesiąt lat obserwował jak funkcjonuje mekka światowej kultury i wpływ jaki ma na tamtejsze społeczeństwo i skutki jaki ten wpływ przynosi, to mam prawo uważać, że kultura masowa jest… może nie zbrodnią… ale jest bardzo szkodliwa.
Hollywood
„Wyobraźmy sobie ,że poeta dostaje do rąk twórców Hollywoodu, a więc finansistów, reżyserów, aktorów i aktorki. Że obarczony jest pełną wiedzą o rozmiarach zbrodni popełnianej co dzień na umysłach, milionów ludzi przez pieniądz, który nie działa w imię żadnej ideologii ,ale w imię mnożenia siebie.
Jaka kara będzie stosowna?
Waha się pomiędzy rozcięciem im brzucha i wypuszczeniem flaków, zamknięciem tego całego towarzystwa za drutami , bez pokarmu, w nadziei, że będą zjadać się wzajemnie i że padną w pierwszym rzędzie tłuści potentaci, przypiekaniem na wolnym ogniu, wsadzaniem ich, związanych, do mrowiska. Kiedy jednak zajmuje się ich przesłuchiwaniem i widzi ich, pokornych, trzęsących się, przymilnych pochlebczych grzeczniutkich, nic a nic nie pamiętających swojej arogancji, jaką dawała im władza zniechęca się. Wina ich jest równie nieuchwytna jak urzędników partyjnych w totalitarnym ustroju. Najbliższe sprawiedliwości byłoby zabić od razu ich wszystkich.
A jeżeli uzupełnię dotychczasowe formy ekspresji kulturowej o moc Internetu
Na ciekawy zbitkę słów się natknąłem:
Internet inferno Infernet
Przy czym słowo „inferno” to łacińskie …piekło.
Inferno – Infernet.
Niby jest woda święcona…
Komentarz od zdania „A jeżeli uzupełnię…” to już moje impresje.
„
Jeżeli uznam, że prawo Kopernika-Greshama mówiące, że „zły pieniądz wypiera dobry” jest weryfikowalne i ma pewien walor uniwersalizmu, szczególnie jeżeli prawo przyjmie postać: zło staje się bardziej złe kosztem dobrego i jeżeli założę , że kultura masowa jest mniej wartościową niż kultura wysoka, czyli kultura masowa wypiera kulturę wysoką i jeżeli nie stanowi tajemnicy, że kultura masowa jest źródłem niezłej kasy ( niekoniecznie jej twórców) to wiem, a przynajmniej jest łatwe do udowodnienia, że ludzie którzy robią niezłą kasę, będą, czynić starania aby robić jeszcze większą kasę to uzasadniona jest konstatacja, że kultura masowa jest zjawiskiem bardzo groźnym.
@ grzerysz 15 marca 2021 17:54
Och, to temat na poważną dyskusję, kilka zdań blogowpisowych za mało. No ale… Nie widziałem wielu filmów wymienionych reżyserów, ale widziałem pół godziny Jokera. I wyłączyłem. Dla mnie to właśnie dokładnie to: bardzo sprawnie zrobiony film, będący ilustracją do tego, co się świetnie sprzedaje. Znacie Jokera? To pooglądajcie, jaka świetna nowa wersja! Przemoc? Joker, tylko Joker, tu będzie tyle przemocy. I inne ostatnio sprzedające się motywy: dziecko wykorzystywane w młodości (to skrót myślowy). Etc. etc.
I to się mieści w prawie Lema.
@ Wawrzyniec Biebrzeniewierzyński 15 marca 2021 20:14
To prawo Lema: każdy następny utwór nieoryginalny (w szerokim rozumieniu) będzie potęgował to, co sprzedało się, chwyciło, przy poprzedniku. Szklanka krwi? Damy butelkę! A my wiadro! A my wannę!
@grzerysz
»Ja sporadycznie „wskakuję” do Netflixa na miesiąc, aby zobaczyć konkretny film, który wydaje mi się wart obejrzenia – po raz pierwszy dotyczyło to „Romy”, ostatnio
„Procesu Siódemki z Chicago”, „Manka” i „Cząstek kobiety”.«
„Romę” widziałam w kinie, ale ucieszyłam się, że będę ją mogła obejrzeć ponownie. „Proces Siódemki z Chicago” i „Manka” mam już za sobą. Bardzo dobre filmy, jednak wczoraj „wskoczyłam” na Netflixa dla „Dwóch papieży” i muszę przyznać, że to ta „zaległość” zrobiła na mnie większe wrażenie.